poniedziałek, 16 stycznia 2017

Turbacz - 1310 m n.p.m.


Tatry, a może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Gorce? 


               Nie samymi Tatrami człowiek żyje, ale górami jak najbardziej. Gdzie by człowiek nie stanął na wierzchołku, nie zrobił kilometrów przez pola, łąki, lasy to i tak dojdzie do celu. Na ten cel wybrałem lipcowy dzień, pogodę od paru dni obserwowałem i tak sobie postanowiłem, że czas tutaj wrócić. Owszem nie był to pierwszy raz gdzie pomaszerowałem na Turbacz jednak ostatnia moja przygoda rozpoczęła się mgliście, jak by nie powiedzieć deszczowo. Pamiętam jak by to było wczoraj, po raz pierwszy w strugach deszczu maszerowałem większość trasy. Taka ulewa nas dopadła, że nie było wyboru, trzeba było dojść do schroniska w tak pięknych okolicznościach natury. Dlatego chciałem tu wrócić, aby móc podziwiać widoki i spokojnie sobie dotrzeć do celu. Propozycja powędrowała do wspólnych znajomych, dużo ludzi odmówiło ale Damian, Paweł i moja siostra zadeklarowali, że ta opcja jest jak najbardziej ciekawa.


Nie ma nic piękniejszego jak wyruszyć w takim klimacie na szlak

Wspomnieć tutaj warto, że dla Oliwii był to debiut na szlaku górskim, i byłem bardzo ciekawy jak sobie poradzi na tej trasie. To nie Tatry ale jednak pod górkę zawsze jest. Pobudka jak zawsze z rana i ruszamy w drogę, Damian podjechał z Pawłem po nas i ruszyliśmy. Byłem pełny optymizmu, że pogoda tym razem dopisze i w promieniach słońca dotrzemy do naszego wyznaczonego celu. W drodze pojawiły się nawet propozycje, aby pojechać w Tatry. Nie powiem, bo biłem się z myślami bo uwielbiam ten rejon gór ale często tam się pojawiam, a w Gorcach raczej mniej dlatego ja obstawałem przy swoim.


Jesteśmy w drodze do schroniska ale tutaj herbata smakowała by najlepiej

W dobrym tempie dotarliśmy do Rabki i wyruszyliśmy na szlak, a raczej na szlak przez centrum. Troszkę sobie zwiedziliśmy po drodze, jednak spektakl nadszedł szybciej niż myślałem. Zaraz po wyjściu z centrum, a wejściu na nasz szlak minęliśmy ostatni dom na łąkach i piękny wschód słońca nas powitał. Nie mogłem się nadziwić, że udało nam się wstrzelić w ten moment, a jednak się udało. Tutaj musiałem się nacieszyć tymi promieniami, do tego gdzie moje oczy się nie spojrzały tam piękne widoki towarzyszyły mi dookoła. Takie poranki uwielbiam, a jak by do tego jeszcze kawę podali... No dobra, za pięknie by było, a termos to nie od parady się nosi, tak zwana samoobsługa. Z każdym kolejnym krokiem nabieraliśmy wysokości. Warto wspomnieć, że szlaki na Turbacz należą do najbardziej malowniczych w całych Gorcach. I tak właśnie było od samego początku, aż do samego końca.


W lewo, a może w prawo?

 Pierwszym takim mniejszym punktem postojowym było Schronisko PTTK na Maciejowej. Bardzo przyjazne miejsce, taki wydał mi się klimat rodzinny gdzie można spędzić spokjnie czas, przyjść na jakąś kawę w niedzielny poranek. Do samego Turbacza towarzyszył nam czerwony szlak, a warto wspomnieć o tym, że jest Główny Szlak Beskidzki z Rabki przez Maciejową, Jaworzynę Ponicką, Stare Wierchy, Obidowiec do wierzchołka na Turbacza. Troszkę napotkaliśmy na szlaku na błotny teren, który często nam towarzyszył ale było dużo uśmiechu z tego powodu. Kolejnym punktem na pewno było Schronisko PTTK Stare Wierchy.


Klimacik jest, pogoda jest, czego chcieć więcej? 

 "Przez Stare Wierchy przebiegał trakt ze Szczyrzyca do Nowego Targu, wiodący przez Mszanę Dolną, Porębę Wielką, Obidową i Klikuszową tzw. Droga Królewska, wzmiankowana już W 1255 r. W XVl w. była to publiczna droga kołowa, na której pobierano myto. Na Starych Wierchach istniała przydrożna karczma, często odwiedzana przez zbójników. W 1932 r. Oddział PTTK w Rabce wykupił parcelę, na której wybudowano schronisko turystyczne." - info igorce.eu
Nie pamiętam w jakim czasie dotarliśmy na szczyt ale wg prognoz szlak przewidywany jest na 4.30-5h. Odwiedziliśmy także Szałasowy Ołtarz na Hali Turbacz. W tym miejscu 17 września 1953 roku ks. Karol Wojtyła odprawił mszę świętą po raz pierwszy stojąc zwrócony twarzą do wiernych grupy przyjaciół - młodych naukowców i studentów z Krakowa oraz Gorczańskich pasterzy.


Jak zwykle na końcu zamykam grupę

Następnie udaliśmy się już do schroniska na Turbaczu. Tam dłuższa przerwa na popas, podziwianie wnętrza schroniska i widoków jakie mieliśmy z "tarasu" na ławeczce. Miałem ochotę tutaj przenocować i udać się na następny dzień jeszcze dalej ale jednak czas nas gonił, a udało nam się zrealizować plan. Na początku wyjazdu były dwie opcje, albo wracamy do Rabki albo idziemy dalej do Nowego Targu i z tam tąd busem do auta. Wszystko zależało od czasu jaki nam zajmie aby dotrzeć do celu i szacowany czas zejścia. 


Taras widokowy przy schronisku na Turbaczu

Wspomnieć tutaj muszę, że kolejny czynnik nas zmusił do tego, jeden kompan naszej wyprawy w tym samym dniu do pracy miał na noc także pozostało nam zrealizować drugi cel, nie ukrywam bardzo chciałem bo nie lubię wracać tymi samymi trasami. Tak więc po posiłku idziemy w kierunku kamiennego obeliska, robimy pamiątkowe zdjęcie i wracamy z powrotem pod schronisko gdzie następnie udajemy się zielonym, żółtym i niebieskim szlakiem. Dochodzimy do rozwidlenia i wtedy zaczęła się burza myśli, którędy by tutaj pójść. 


Pamiątkowe zdjęcie 

Wychodziło na to, że jak pójdziemy żółtym albo zielonym to i tak dotrzemy do tego samego miejsca na którym nam zależało. Wybieramy żółty szlak i udajemy się do Nowego Targu. Po drodze fantastyczne widoki, co prawda nie było tej przejrzystości na której by mi zależało ale nie można wszystkiego dobrze sobie wymarzyć. Po drodze docieramy do rzeczki gdzie robimy krótki przystanek, schładzamy się i pozostaje nam tylko dotrzeć do dworca aby busem wrócić do Rabki. Jednak wydawało się, że pójdzie nam to sprawnie to jednak trochę km nam zostało i korzystamy z autobusu miejscowego, na który na szczęście nie musieliśmy długo czekać.


Schroniska PTTK na Turbaczu 

 Zmęczeni ale szczęśliwi wsiadamy do niego, gdzie następnie udajemy się w poszukiwaniu dworca. Wszystko udało się zrealizować w czasie, szczęśliwie dotarliśmy do naszego miejsca startu, a następnie już autem prosto do Olkusza.


I na koniec taki widoczek w drodze powrotnej 

 Podsumowując krótko, pogoda dopisała, towarzystwo wyśmienite. Dużo do szczęścia nie trzeba, jak są ludzie z którymi można pójść na sam szczyt, to nawet deszcz w dużych ilościach nie jest w stanie popsuć wyprawy. Jak w tej i poprzedniej miałem odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu. Tak więc dwie wyprawy, a jakże urozmaicone...


Z górskim pozdrowieniem! 

2 komentarze:

  1. ''05:49'' Ktoś tu spania nie ma :D Fajnie się czyta, życzę jak najwięcej takich wyjść w nowym roku. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tam, nie dopilnowałem godziny ale nie zmienia to faktu, że w podobnych godzinach powstawał ten opis ;) Również życzę Tobie nowych jak i nie zapomnianych wyjść w 2017 roku. Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń