niedziela, 11 września 2016

Krywań - 2495 m n.p.m.



Na Krywań przez Przehyby


                      Czy łatwo jest wrócić w pewne miejsce, gdzie człowiek czuje się jak by był wolnym człowiekiem? Gdzie wszystko nabiera innego wymiaru, zostawiamy w tyle problemy, a idziemy w kierunku czystego piękna i przygody. Owszem łatwo jest wrócić, a w moim przypadku po paru tygodniach nieobecności w górach wracam znowu, do swojej krainy... Tam moja bajka tworzy się, a co za tym idzie kolejny rozdział, kolejna wędrówka przede mną. Pisząc ten tekst co chwilę zatrzymuję się, aby pomyśleć nad pewnym zjawiskiem jakim jest przesyt górski. Wydaje mi się, że większość ludzi miała w swoim życiu taki jeden moment gdzie powiedziała sobie: "muszę odpocząć od tych gór".


W drodze na Słowację


Ja kilka tygodni temu taki moment miałem, dlatego rozpocząłem swój tekst, tym pierwszym zdaniem. Ja na to pytanie znam odpowiedz, a brzmi ono następująco: "Gór się nie da odpuścić, jeżeli raz dopuścisz aby zaczęły krążyć w Twoich żyłach, to pozostaną na zawsze". Tak, to najszczersza prawda, która potwierdza się zawsze. Pokazałem niektórym osobom ten świat górski, a sam złapałem lekką zadyszkę. Myślami przez ten okres na pewno śledziłem wydarzenia co się dzieje w Tatrach czy też innych górach jednak to nie to samo co bycie wśród nich, tych pięknych szczytów które nas mogą otaczać i wypiętrzać się ponad nami. Nieoczekiwanie pewnego dnia przyszedł sms od wujka z zapytaniem, może jakieś góry w niedziele? Uśmiech na mojej twarzy pojawił się od razu, i nie czekając ani chwili dłużej wysłałem odpowiedz, że jak najbardziej tak! Po chwili wysłałem drugiego sms-a z zapytaniem jaki jest cel w planach i jaki rejon gór. Padło tym razem na Narodową Górę Słowaków czyli Krywań 2495 m n.p.m.



Za chwilę wyruszamy na zielony szlak


Ucieszyłem się, bo jednak góra ma w sobie potencjał, jest piękna dlatego od razu wysłałem kolejną wiadomość, że miał bym jeszcze jednego chętnego na wyjazd. Jednak ja byłem tym piątym który zamykał możliwość władowania kolejnej osoby do auta. Zacząłem myśleć, kto by tu z Olkusza był chętny i rozesłałem wiadomości z zapytaniem czy nie byli by chętni na wyjazd. Zrobiłem to w intencji aby uzbierać ludzi na kolejne auto i pojechać na dwa. Nie dawałem dużych szans, bo jednak ja byłem wraz z Rafałem gotowi aby jechać, a odzew od ludzi bez echa pozostawiał dużo do myślenia. Rozczarowanie za rozczarowaniem było, bo osoby odmawiały do pewnego momentu gdzie napisałem do Pawła.


Tablica upamiętniająca oraz bunkier z II Wojny Światowej


On się zainteresował tym wyjazdem i tak zdobyliśmy trzeciego towarzysza. Potem odezwała się Magda, która jednak nie dała rady jechać ale jej kolega był by chętny jak byśmy mieli jeszcze jedno miejsce. I tak oto w taki sposób zdobyliśmy czwartą osobę czyli Adriana. Nam szczęście towarzyszyło co do uzbierania osób, drugiej ekipie jednak jedna osoba odpadła. W 7 osób ruszamy na Słowację. Wyruszamy z Olkusza, zbieramy po kolei ludzi, jedziemy do MC Donalds, gdzie po złożeniu zamówienia na 4 kawy nie możemy doczekać się na nie i odpuszczamy. Następnie udajemy się do Gorenic po mojego wujka. Z tam tąd do Krakowa gdzie czeka na nas Janek z Krzyśkiem i do tego towarzystwa dołącza właśnie kolejny Krzysiek z naszego auta. Szybka wymiana zdań, przeładunek bagaży i lecimy w kierunku Słowacji.


Warunki zaczynają się niestety pogarszać...


Droga mija nam bardzo spokojnie, niebo powoli nabiera koloru niebieskiego co na prawdę daje nadzieję na piękny dzień. Docieramy do naszego punktu gdzie oczekuje na nas druga ekipa czyli docieramy do miejsca Tri Studnićky. Z tąd jest nasz start i powolutku zbieramy się do wymarszu na szlak. Od zawsze uwielbiam szlaki Słowackie, i choć  bym zawsze maszerował tym samym szlakiem to jednak zawsze jest on inny. Dlaczego? Różnych ludzi można spotkać, warunki pogodowe nigdy nie są takie same. To piękno górskie zawsze ma coś dla mnie do zaoferowania. Ruszamy od razu na zielony szlak, wszyscy uśmiechnięci ale temperatura powolutku daje nam się poznać to też każdy z nas jest sprawdzony na lekkim podejściu.



Postój na Małym Krywaniu


Zaczęła się naturalna selekcja, kto miał chody to wystrzelił przed nami i czekał następnie na resztę w dobrym punkcie widokowym. Kto słabszy na starcie to musiał jednak wzrokiem odprowadzać resztę jednak nikt nie maszerował sam. Zawsze ktoś na kogoś czekał w jakimś odstępie. Mijamy tablicę upamiętniającą   kpt. Štefana Morávkę, gdzie następnie ścieżka pnie się zach. zboczem Gronika 1576 m n.p.m. Wśród drzew, tej świeżości, która trafia do nas, przechodzimy dróżkę w pobliżu siodła Niżnej Przehyby. Co jakiś czas uzupełniamy płyny bo organizm od nas tego wymaga. W pewnym momencie mój wzrok kieruje się w kierunku Krywania i moje przeczucia zaczynają się chwiać.


Czy ta góra nie prezentuje się zacnie? 


Jednak jak dla mnie pogoda w górach nie ma, aż takiego znaczenia co jednak był z nami Rafał gdzie rozpoczyna przygodę z górami wysokimi i dobrze było by aby w drodze na szczyt pogoda nam nie popsuła planów. Zaczęło się chmurzyć, wiatr co odgonił jedną chmurę to przywlókł drugą. Po prostu się kotłowało, ale prognozy przewidywały to, dlatego maszerowałem dalej pełen optymizmu. Docieramy do Małego Krywania - 2334 m n.p.m. gdzie szlak zielony łączy się z niebieskim i nim będziemy maszerować do naszego celu. Zaczął się ten moment gdzie mleko nas otoczyło dosłownie, idzie się bardzo dobrze bo temperatura spadła trochę.



Jesteśmy na szczycie 


Podzieliła się nasza grupa na 2-3 osobowe zespoły. Przejaśnia się co jakiś czas jak by góra chciała nam pokazać jak się prezentuje ale za chwilę jednak zakryła się bielą. Do celu niby nie daleko, a jednak idzie nam to jakoś opornie. Na szczycie i ogólnie z przodu Jan prowadził i on jako pierwszy z naszej ekipy stanął na szczycie. Następnie jeden Krzysiek za drugim zdobyli szczyt. Po nich Paweł, Adrian natomiast ja co chwilę robiłem zdjęcia (jak to ja) i czekałem na Rafała, który walczył z podejściem.


To zjawisko nie jest mi obce 


Wszyscy na szczycie stanęliśmy co uczciliśmy pamiątkowymi zdjęciami, po popasie i miłym odpoczynku czas pożegnać się górą i ruszyć w kierunku dołu. Jak to przeważnie bywa powrót w moim przypadku czy też innych piechurów niesie nas inną drogą niż przyjście i kierujemy się w kierunku Magistrali niebieskim szlakiem.


Chwilka przerwy na zdjęcia i ruszamy dalej niebieskim w dół


Ten szlak jest bardzo ładny widokowo, sama przyjemność iść tym szlakiem. Tutaj już idziemy swoją grupą, reszta wyprzedziła nas i byli dobrą godzinę do przodu. My sobie spokojnie z niebieskiego na czerwony schodzimy i już Magistralą do auta docieramy gdzie wszyscy spotykamy się i ruszamy w drogę powrotną. Podsumowując:


Magistrala i takie widoki nam towarzyszą w drodze powrotnej...


Trasa bardzo przyjemna, w każdych warunkach góra prezentuje się bardzo przyzwoicie, ludzi na szlaku nie za dużo jak to po naszej stronie. Serdeczne podziękowania dla ekipy, z którą miałem okazję wędrować. Do następnego wyjazdu!

Z górskim pozdrowieniem!