wtorek, 28 listopada 2017

Niżne Tatry


Nie takie niskie jak by mogło się wydawać, jednak dalej Tatry...



Trochę czasu minęło, odkąd mnie tutaj nie było...  We wrześniu pojawiłem się w górach ostatni raz ale to był delikatny wypad, Wąwóz Kraków i dolina. Zawsze to będę powtarzał, bliżej mi do gór niż do morza jednak nie ukrywam, że każdy by się chciał poobijać na plaży i leżeć plackiem do góry, czy też do dołu - jak kto woli...


Tak pogoda nas przywitała

Myślę, że na początek podzielę się z wami pewnymi zdjęciami, czy też nawet wspomnieniami ale dokładnie nie będę opisywał co gdzie i jak to wyglądało od strony logistycznej. Liczy się to, że zbliżała się majówka, 2016 rok i parę tygodni wcześniej przyszedł sms o treści, Niżne Tatry. Pierwsze co sobie pomyślałem, gdzie to leży, gdzie to wgl. się znajduje, co to za teren?


Troszkę nabraliśmy wysokości, ale plecak o dziwo nadal cięższy...

 Po głębszym przeanalizowaniu tematu dopadła mnie refleksja, tam mnie jeszcze nie było. Byłem niezdecydowany, inne plany, ale jak potrafi się człowiek zorganizować, to sobie tego nie wyobrażacie. W ciągu 4 godzin zorganizowałem się na wyjazd 3-4 dniowy. No już nie mówię o tych detalach, waluta, czy też prowiant ale jednak trzeba było wszystko poprzestawiać tak, aby wszystko było dograne.








Nie ma to jak zadzwonić o 23:00, obudzić i do tego zadać to pytanie - czy macie jeszcze jedno wolne miejsce dla zbłąkanego turysty? Jaka radość na sercu pojawiła się, że tak i przed 3:00 będą po mnie. Tak więc to był jeden z tych spontanów, których nie żałuje, bo tylko człowiek wtedy ma co wspominać dzięki takiemu posunięciu. Była nas czwórka, jakie to było zdziwienie widząc kolejnego gościa do wyprawy, o którym nie było mowy. Wszystkiego dowiadywałem się w trakcie podróży do naszego punktu startowego.




Strasznie byłem podekscytowany, pogoda na bliższe dni zapowiadała się bardzo optymistycznie jednak ja wiedziałem, że i w złych warunkach w takiej ekipie będzie bardzo dobrze. Jak zapewne wiecie, coś się tam zwiedziło ostatnimi latami jednak ten teren był dla mnie jak by nie powiedzieć obcy... Nic o tych Niskich Tatrach nie wiedziałem. I w tym miejscu mogę śmiało każdemu polecić ten rejon gór. Narciarzom nie jest obcy ośrodek narciarski Chopok. Jednak pieszo to co innego.




Pierwszego dnia wymęczyło strasznie mnie. Troszkę tych kg mieliśmy na plecach, a jak to bywa pierwszego dnia trzeba na pewien poziom wyjść aby później już było trochę łatwiej. Dotarliśmy do Donovally. Cisza, spokój, jedynie ujrzeliśmy hotel to trzeba było wypić jakąś kawę. Potem przez Hiadelskie Sedlo na Velką CHoculę i przez Latiborską Holę do Utulny Durkova na nocleg. Tak w srócie wyglądał pierwszy dzień. Zasnęliśmy nie prędko ale wiedzieliśmy, że następny dzień to także dla nas wyzwanie.


Dzień pierwszy się kończy, nocujemy w tej rezydencji


Dzień drugi to wejście na Chabenec, potem Chopok i przez Dumbier do Chaty Stefanika na drugi nocleg. Tu już było łatwiej ale od Chopoka nas zmoczyło i w tych warunkach co jakiś czas dostawaliśmy krople z nieba. I tak do końca dnia, psychicznie trzeba było walczyć ze swoim własnym ja, deszcz, chłodno, do schroniska ponad godzina, a burza tuż tuż i nas goni.









Dzień trzeci przedstawiał się troszkę nie pewnie. Całą noc padało, ale jak rano ujrzałem morze chmur w dolinie to jednak warto aby tak się dzień mógł zacząć. Plan na ten dzień był taki: przez Rovienky do schronu Ramza. Jednak od wczoraj mieliśmy pecha i burza jak by nie patrzeć, nie odpuszczała nam i cały czas podążała za nami. I tutaj zapdała decyzja, że odpuszczamy i schodzimy z gór. Czas wracać do kraju, ale jednak mógł bym jeszcze raz tam wrócić, tłoku jako tako na majówkę nie było, a ciąglę byliśmy w tej podróży.









 Jednak to co się działo podczas tej wyprawy, w skrócie pokażę wam w postaci kilkunastu zdjęć. Zawsze mówiłem, że opis może podsycić apetyt, ale prawdziwym deserem zawsze pozostaną zdjęcia. To one nam uwiarygadniają wszystko, to co się wokół nas działo, to co się przytrafiło podczas wyprawy. Najważniejsze to spełniać marzenia, chociaż takiego nie miałem aby tam w najbliższym czasie trafić to je spełniłem z czego jestem niezmiernie zadowolony.

wtorek, 14 marca 2017

Babia Góra i jej druga nazwa, którą odczuliśmy dosłownie...

         

Śnieg, wiatr i ciepła herbata


               Jeśli człowiekowi wydaje się, że ma wszystko i jest szczęśliwy to w moim przypadku tak właśnie jest ale dopiero w górach. Wydaje się, że można być szczęśliwym nawet w przypadku zwykłego wyjścia w góry. Podróże kształcą, a ja mam nawet teorię własną która stwierdza iż podróże w świecie górskim potrafią człowieka odmienić i wpłynąć na niego tysiąc razy bardziej niż zwykła odbyta podróż.


Wyruszamy z parkingu czerwonym szlakiem

 Podobno spontan najlepszy, a Damian potrafi zaskakiwać i w tym przypadku to właśnie uczynił. Nie musiałem zastanawiać się, Babia Góra jest bardzo znana, każdemu turyście. Nazywana także Diablakiem, słynie z urozmaiconego charakteru. Myślę, że czytając różne artykuły na temat tej góry można wywnioskować, że nie wiadomo czego można spodziewać się po niej. W górach pogoda zmienną jest - owszem, potwierdzam ale ta góra o której mowa jest na pierwszym miejscu pod względem urozmaiconych warunków atmosferycznych.


Na Sokolicy warunki pogodowe zaczęły się pogarszać

Co to jest 1725 m n.p.m. no nie? Spokojnie na Diablaka można trafić, jednak jak dołożymy do tego mgłę, silny wiatr i śnieg to wychodzi nam niezła przeprawa. I to właśnie miało miejsce w marcową sobotę. Ostatnim razem zawitałem tutaj w Wielkanoc. Warunki wtedy także były śnieżne ale widoki nam towarzyszyły przez cały czas. Warto przygotować się na tą zdradliwą górę, bo niby jest łatwa ale potrafi zaskoczyć.


Jak widać, momentami widoczność osiągała kilka metrów

Tak jak pisałem, Damian potrafi zaskakiwać, może nie tak jak ta góra (charakter ma jedyny w swoim rodzaju) ale ta propozycja wyjazdu była strzałem w dziesiątkę i  nie zastanawiając się wtedy odpisałem, że jak najbardziej tak. Później myślałem nad tym, czy faktycznie jest sens jechać. Warunki mają być nie za ciekawe z tego co słyszałem ale jednak liczyłem na to, że pogoda będzie do południa. W trzyosobowym składzie wyruszamy z Olkusza i ruszamy w kierunku naszego celu. Po dotarciu do celu pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła to śnieg, znajdował się już na samym parkingu, a druga sprawa to wiatr.


Kolejny punkt osiągnięty, temperatura już zaczęła dawać nam o sobie znać

Zapowiadało się ciekawie, raków nie wziąłem i odradziłem także Damianowi, a to był już pierwszy błąd na parkingu. Jak się okazało później to były by potrzebne. Nasz start zaczął się od Przełęczy Krowiarki, w planach miała być pętla i zejście do tego samego miejsca. Oczywiście za mną oprócz Diablaka chodziła także Mała Babia Góra,  kiedyś miałem okazję aby ją zaatakować ale nie udało się. Tutaj przy odrobinie szczęścia mógł plan zostać zrealizowany. Z naszej trójki, każdy miał do czynienia z górami, także ruszyliśmy spokojnym tempem. Damian z przodu przewodził wyprawą, ale przewodnikiem mógł by być spokojnie jak tak sobie teraz myślę.


"Nigdy nie stoisz na przegranej pozycji"

 Czerwonym szlakiem maszerowaliśmy przez las, po drodze spotykamy przyszłych żołnierzy, ale zimą w wojskowych butach to nie wyglądało to zaciekawię bo opornie to im wychodziło, jednak wybrnęli jednym zdaniem, że to za karę. Taką odpowiedz zaakceptowałem, ponieważ jak ich widziałem w tych butach na pochyłym terenie to brak doświadczenia w takim terenie albo problem butów.



Meldujemy się na Diablaku
Nie chodziłem w takich butach w zimę, to mogę stwierdzić, że wyglądało to dość ciekawie. Oczywiście pozdrawiam tą ekipę bo humor im dopisywał. Z czasem zaczęła pojawiać się mgła, i im wyżej, tym mocniejszy wiatr. Od tego momentu zaczęła się prawdziwa walka, ale psychiczna. Chociaż fizycznie człowiek dawał radę, to psychicznie siedziało mu w głowie, że gogle były już w plecaku włożone i w ostatniej chwili zostały wyciągnięte. Jednak dawaliśmy radę, i szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że tak szybko znajdziemy się na szczycie. Momentami, przed samym szczytem brak śladów, śnieg wszystko przysypał. Trzeba było parę razy zastanowić się i wypatrzeć w oddali tyczkę, która była naszym kompasem. Szczęśliwi dotarliśmy na szczyt, jednak warunki jakie były wcześniej nic się nie polepszyły i co gorsza - nie zapowiadało się na poprawę. Parę zdjęć upamiętniających wyjście i ruszyliśmy w kierunku przełęczy Brona. Tutaj było moje drugie wyjście na tą górę, także byłem przekonany w tej mgle, że jednak dobry kierunek wybraliśmy i  schodzimy dobrym kierunku. W pewnym momencie ślady prowadziły dość w lewą stronę, jednak Damian wypatrzył, że tyczka także jest w drugą stronę. Mi to wyglądało na jakieś obejście, zróżnicowaną trasę. Jednak w tej mgle i przy tym wietrze trzeba było decyzje podjąć i ją podjąłem aby iść za tymi śladami gdzie więcej. Dotarliśmy do drewnianej chaty, jak się okazało już po Słowackiej stronie. Czyli gdzieś byliśmy ale to nie ten kierunek nas interesował, a ja tym bardziej tej chaty nie pamiętałem z ostatniego razu. Większość ludzi tutaj docierało, także dali się nabrać i jak wszyscy schodzili do tego momentu to musieli zawrócić. Dość zabawne, jednak nie w tych warunkach.


Czy natura nie potrafi nas czasami zaskoczyć? 

Korzystając z sytuacji i położenia chatki wykorzystujemy przerwę na posiłek  i na coś ciepłego. Wracamy do tej naszej słynnej tyczki i ruszamy w kierunku Przełęczy Brona. Tam od razu postanawiamy iść w kierunku Małej Babiej Góry, dosłownie pół godziny, a jak się okazało było warto. Docieramy w idealnym momencie dla nas, a dokładniej mówiąc okno pogodowe wita nas wraz z wiatrem ale nie ma to znaczenia.


Czas na przerwę

Warto było dla takich widoków, teraz pozostało nam zrobić kilka fotek i wrócić się do przełęczy i udać się do schroniska. Warto tutaj zaznaczyć zjazd "na pingwina" w wykonaniu Damiana i Michała. Już tłumaczę o co chodzi, człowiek stojąc przed pochyłym terenem wykonuje dość zgrabny ruch i odbija się jak od progu gdzie znajduje się jego położenie.


Miejsce przyjazne turystom, tutaj był dla nas punkt postojowy jak i punkt wycofania


 Pozycja przez chwilę wygląda jak w locie ale lot trwa sekundę gdyż człek już jest na brzuchu i charakterystyczną sylwetką są rozłożone ręce. W tej pozycji sunie po tym śniegu, do momentu aż się nie zatrzyma. Jak by to powiedzieć, już to kiedyś gdzieś widziałem... I co lepsze, spodziewałem się tego także oko cieszyło się na ich widok. Po dotarciu do schroniska, kolejna dłuższa przerwa na herbatę i kabanosy.


Do Przełęczy Brona już nie daleko

W drodze powrotnej humory dopisują, zejście bardzo przyjemne, łagodne. Niebieskim szlakiem maszerując docieramy na parking. Pozostało nam tylko władować do auta szpeje i zmykać do Olkusza. Droga powrotna minęła bardzo spokojnie, po drodze odwiedzamy Wadowice i oczywiście zamawiamy kawę i kremówkę.


Kolejny cel zrealizowany, co najważniejsze z przejaśnieniami


Podsumowując wyprawę - na pewno zmęczyła mnie ta droga bo jednak przerwę miałem od tych gór, po drugie najpierw trzeba lekko pocierpieć aby złapać podwójny wiatr w żagle jak to się mówi. Po trzecie warty uwagi cytat, które przejdzie do historii naszych wyjazdów. "Przecież to taka mała górka, po co Ci te raki", potwierdzam moje słowa, tak to leciało.


Schodzimy w kierunku schroniska





Wyprawa ta, była wartościowa, nauczyła mnie kolejny raz i co lepsze - góra potwierdziła, że Diablak to jej drugie ja. Nie lekceważ tej góry turysto, bo nieraz jeszcze Ciebie zaskoczy swoimi warunkami atmosferycznymi.

Z górskim pozdrowieniem

wtorek, 17 stycznia 2017

Ostania wyprawa 2016 roku: Świnica ---> Kozi Wierch

I warto było iść, do góry wciąż się piąć...



                    Ostatnia wyprawa 2016 roku miała miejsce we wrześniu... Sam do tej pory zadaję pytanie jak to się mogło stać ale nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie. Myślałem o górach, śledziłem pogodę, a jednak nie zawitałem już więcej. Ta relacja ma bardzo dla mnie ważne znaczenie ponieważ postanowiłem kolejny raz wrócić w ten rejon gór. Dlaczego? Jest kilka aspektów ale jednym z nich który do mnie przemawia to na pewno Hala Gąsienicowa. Mam taki swój ranking, który na pewno z czasem stworzę na osobną relację ale wracając do tematu - Hala Gąsienicowa jest dla mnie takim wehikułem czasu. Jak tylko zaczynam swoją podróż przez ten rejon zawsze przypominają mi się wspaniałe chwile związane z tym miejscem, osobami i przyrodą.


Żółty szlak przez Dolinę Jaworzynka

 Kim był by człowiek bez marzeń, bez wspomnień, bez żadnych perspektyw? Hala Gąsienicowa wywiera na mnie tak silne emocje, że ciężko to opisać. Drugim aspektem, jest na pewno rejon Kościelca. Z Zielonej Doliny Gąsienicowej na Karb gdzie następnie możemy ujrzeć Czarną Dolinę Gąsienicową. Wiem, brzmi banalnie ale dla mnie po tej stronie Tatr ten rejon zawsze mnie urzeka. I myślę, że kolejnym aspektem dlaczego lubię wracać w ten rejon gór jest Świnica. Zawsze na mnie wywierała wrażenie, każdy chciał ją zdobyć ale nie samo osiągnięcie szczytu zmienia nasz charakter tylko droga którą docieramy do celu.


Piękny widok na Giewont

 Tym razem chciałem wrócić ale i zrobić trasę gdzie praktycznie nie miałem okazji jej przejść, a mianowicie czarnym szlakiem i wejść na Przełęcz Świnicką. To był taki mini cel, aby tą drogę spokojnie przejść Wyprawa została zaplanowana na 10 września 2016 roku. Co się z tym wiązało miałem okazję poznać kolejnego kompana górskiego, a mowa o Kubie. Bardzo pozytywny gościu, tak więc ucieszyłem się, że grono ludzi powiększa się wśród znajomych co chodzą po górach. Oczywiście także Paweł z nami się wybrał i tak oto w trójkę wyruszyliśmy wspólnie do Zakopanego. Miejsce parkingowe jest, kawa wypita, szykowanie plecaków i ruszamy. 


Hala Gąsienicowa 

Plan w głowie miałem już wcześniej ustalony, jak poprosili mnie panowie przygotowałem dwie opcje trasy i oczywiście zostały zaakceptowane. Teraz wam powiem, że po cichu liczyłem na tą drugą opcję, którą się udało zrealizować. Chociaż na trasie wpadła mi trzecia propozycja do głowy to ją trzymałem, aż do przełęczy Zawrat ;) Drogę do Murowańca wybraliśmy wspólnie, a mianowicie żółtym szlakiem. Dolina Jaworzynka, droga którą mało chodzę. Zazwyczaj przez Boczań trafiam w rejon Hali Gąsienicowej.


Zawsze tutaj znajdę chwilę aby na tej ławeczce móc popatrzeć na szczyty...

Jak to bywa na moich wyprawach idę z tyłu, powoli aby nacieszyć się miejscem i tą chwilą. Paweł z Kubą wystrzelili do przodu ale mieliśmy ustawione miejsca gdzie się spotykamy i idziemy dalej. Do tego momentu na to sobie można pozwolić, bo ludzi dużo na szlaku. W wyższych partiach jednak ta reguła nie wchodzi w grę. Nie będę tłumaczył, bo większość z was na pewno wie o czym mowa. Po drodze TPN naprawiał szlak, pogoda miała nam sprzyjać i pierwszy pułap osiągnięty - Przełęcz między Kopami. W tym miejscu robimy sobie krótką przerwę i następnie udajemy się wspólnie na Halę Gąsienicową. 


Piękne miejsce, tutaj herbata smakowała najlepiej

Nie odwiedzaliśmy schroniska ponieważ, chciałem aby na Świnicy mieć w miarę widoki. Pogoda miała właśnie za kilka godzin się popsuć, a wolał bym być w okolicach Zawratu w razie czego niż na wierzchołku Świnicy. Teraz będzie z humorem bo tego nie przewidziałem, a mianowicie: Kuba i Paweł mieli tak ambitny plan, że ruszyli w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego, a ja ruszyłem w kierunku Zielonej Doliny Gąsienicowej (tak jak planowałem). Mieliśmy ok 7-8 minut przerwy między sobą, a że byłem w tyle to potoczyło się właśnie w ten sposób. Byłem przekonany, że idą w dobrym kierunku i ich dogonię zaraz.


Czarnym szlakiem w kierunku Przełęczy Świnickiej

 Jednak przy rozwidleniu drogi gdzie przebiega żółty szlak, który prowadzi na Kasprowy Wierch zatrzymałem się i wykonałem telefon z zapytaniem na jakim etapie się znajdują. Moje zdziwienie było ogromne gdy usłyszałem, że właśnie będą podchodzić na Karb. Nie mogłem uwierzyć, że 7-8 minut zrobi taką różnicę w planach. No dobra, ale sytuacja została opanowana. To była rozgrzewka dla nich przed atakiem na Świnicę, dlatego kolejnym punktem kontrolnym było ostatecznie rozwidlenie ścieżek, gdzie jedna z nich prowadzi na Kościelec, a druga na Przełęcz Świnicką. Czas się jednak dłużył, to postanowiłem bardzo wolnym tempem ruszyć aby jednak być w ciągłym ruchu. 


W drodze na szczyt...

Co chwilę odwracałem się, próbując ich wypatrzeć jednak ciągle cisza. Jednak dzięki temu miałem chwilę aby się wyciszyć,a mało osób podążało tą drogą co wpłynęło na mnie bardzo pozytywnie. W pewnym momencie miałem pięknie widoki na stawy to też drugie śniadanie z takim widokiem jak najbardziej na tak. Nie mogę sobie przypomnieć ale przy samym podejściu na Przełęcz Świnicką usłyszałem krzyk z okolic Zadniego Kościelca. Myślałem, że się przesłyszałem jednak jak się później okazało na wierzchołku Świnicy obawy moje się potwierdziły. Śmigło wkroczyło do akcji i obserwowaliśmy całą akcję. Czas na nas i ruszamy dalej, kolejnym naszym celem to Przełęcz Zawrat. 


Chwilka aby zrobić sobie zdjęcie

I od tego momentu w tym kierunku zaczęły się zatory... W takiej kolejce dawno nie stałem co mnie irytowało z każdym momentem. Nie lubię stać w kolejkach w sklepie, a co dopiero na szlaku. Przynajmniej było śmiesznie, zwłaszcza jak pewna zakonnica z grupą młodych ludzi wchodziła na Świnicę. Tutaj zaczęły się ciekawe teksty ale siostra zakonna tak wyluzowana, takimi ripostami strzelała do tych zaczepnych turystów, że aż miło było słuchać. Mi zależało aby z tego zatoru jednak się wyrwać i móc spokojnie dalej wędrować. Jednak ten dzień należał do... zbyt tłocznych. Zdawałem sobie sprawę, że jakieś tam postoję przymusowe mogą się zdarzyć ale jednak nie spodziewałem się, aż takich wielkich. 


Kuba także korzysta z chwili przerwy

Jednak to należy pominąć, turystyka w ostatnich latach bardzo podniosła się w rankingu i należy spodziewać się coraz to większych tłumów. W końcu Przełęcz Zawrat i teraz kto pierwszy ten lepszy, ludu tyle, że nawet nie ma gdzie człowiek sobie spokojnie usiąść. Szybki posiłek i ruszamy dalej, ale wpierw oznajmiłem Kubie i Pawłowi swoją trzecią propozycję. Celem był Kozi Wierch, a może by tak przy atakować Granaty? Czas zweryfikował to za nas i jak się później okazało, musieliśmy jednak trzymać się obecnego planu. Droga przez Orlą Perć bardzo nam sympatycznie minęła. Poznaliśmy ciekawe osobowości, uśmiechnięte non stop. 


 Brawa dla tego pana za kondycję, który na te słowa odpowiedział nam tak:
 "W tym wieku to już piwa się nie pije, to też kondycja zwiększyła się"

I z nimi praktycznie, aż do Koziego krok w krok maszerowaliśmy. Przed słynną drabinką urządziliśmy sobie z nimi pogawędkę w oczekiwaniu na swoją kolej. Wymiana informacji, i moja kolej. Zawsze jak staję przed tą drabinką, mam dziwne wrażenie ale jak najbardziej w pozytywnym słowa znaczeniu. Na Kozim zameldowaliśmy się, czas oczekiwania aby do niego dotrzeć też nam się przedłużył z jasnych przyczyn co wcześniej. 


Coraz bliżej wierzchołka Świnicy 

Jak to bywa u mnie, wracanie tą samą trasą nie należy do mojej ulubionej opcji ale jak tylko jest okazja to... to uderzamy dalej gdzie nas poniesie, a poniosło nas do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Czarnym szlakiem ruszyliśmy do schroniska i powiem szczerze, tak mi się droga dłużyła jak nigdy. Jednak z każdym metrem coraz to niżej byliśmy i w końcu nastała ta chwila.


Widok, który zawsze kojarzy mi się z tym szczytem

 Ostatnia prosta do schroniska i można spokojnie przy piwie omówić naszą trasę, podzielić się wrażeniami. Szczęśliwie dotarliśmy do schroniska chociaż ten krzyk tego człowieka z Zadniego Kościelca siedział mi w głowie przez większość czasu.


Tutaj tłumów nie było... 

 Po dłuższej chwili dotarła znajoma ekipa z naszej trasy i wspólnie posiedzieliśmy przed schroniskiem. Było sympatycznie, wesoło, ale czas nas jednak gonił. Trzeba było wrócić tego samego dnia do domu, to też pożegnaliśmy się z ekipą i ruszyliśmy do Palenicy Białczańskiej. Następnie do busa i można było spokojnie dojechać do Zakopanego i dotrzeć do auta.


Herbatka na szczycie? 

Tak wyglądała kolejna przygoda, a biorąc pod uwagę, że to była ostatnia z 2016 roku, serdecznie dziękuje osobą z którymi mogłem podróżować w 2016 roku. Ten rok był na prawdę obfity w szczęśliwe momenty pod względem turystycznym ale także kilka odwrotów musiało nastąpić. Wielkie dzięki za wszystko, za te przebyte kilometry, za wspólne wędrówki spędzone w górach.


TOPR w akcji

 Teraz mamy 2017 rok, a trzeba go rozpocząć z dobrym krokiem. Na początek na pewno pojawi się zaległa relacja z wyprawy, która miała miejsce w maju.


Słynny Żleb Kulczyńskiego

 Wyjazd w Niskie Tatry, wyprawa bardzo ciekawa i wyczerpująca. Większość była pod wrażeniem, że istnieje takie pasmo górskiej jak Niskie Tatry. 


Jest klimat...

Istnieje i choć pozostały wspomnienia postaram się wam przybliżyć mniej więcej jak wyglądała nasza trasa od schroniska do schroniska. Na zakończenie dodam, że ten rok także będzie obfitował w inne pasma górskie, nie tylko Tatry. 


Kozi Wierch, i mistrz drugiego planu. Jak by nie powiedzieć przewodnik,
który kierował grupą i towarzyszył nam przez większą część szlaku

Tyle pięknych pasm górskich mamy, a tyle jest jeszcze do zwiedzenia. Ten rok obfitował w większości w Tatry, czas troszkę urozmaicić kolejne wyprawy. 

Z górskim pozdrowieniem! 

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Turbacz - 1310 m n.p.m.


Tatry, a może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Gorce? 


               Nie samymi Tatrami człowiek żyje, ale górami jak najbardziej. Gdzie by człowiek nie stanął na wierzchołku, nie zrobił kilometrów przez pola, łąki, lasy to i tak dojdzie do celu. Na ten cel wybrałem lipcowy dzień, pogodę od paru dni obserwowałem i tak sobie postanowiłem, że czas tutaj wrócić. Owszem nie był to pierwszy raz gdzie pomaszerowałem na Turbacz jednak ostatnia moja przygoda rozpoczęła się mgliście, jak by nie powiedzieć deszczowo. Pamiętam jak by to było wczoraj, po raz pierwszy w strugach deszczu maszerowałem większość trasy. Taka ulewa nas dopadła, że nie było wyboru, trzeba było dojść do schroniska w tak pięknych okolicznościach natury. Dlatego chciałem tu wrócić, aby móc podziwiać widoki i spokojnie sobie dotrzeć do celu. Propozycja powędrowała do wspólnych znajomych, dużo ludzi odmówiło ale Damian, Paweł i moja siostra zadeklarowali, że ta opcja jest jak najbardziej ciekawa.


Nie ma nic piękniejszego jak wyruszyć w takim klimacie na szlak

Wspomnieć tutaj warto, że dla Oliwii był to debiut na szlaku górskim, i byłem bardzo ciekawy jak sobie poradzi na tej trasie. To nie Tatry ale jednak pod górkę zawsze jest. Pobudka jak zawsze z rana i ruszamy w drogę, Damian podjechał z Pawłem po nas i ruszyliśmy. Byłem pełny optymizmu, że pogoda tym razem dopisze i w promieniach słońca dotrzemy do naszego wyznaczonego celu. W drodze pojawiły się nawet propozycje, aby pojechać w Tatry. Nie powiem, bo biłem się z myślami bo uwielbiam ten rejon gór ale często tam się pojawiam, a w Gorcach raczej mniej dlatego ja obstawałem przy swoim.


Jesteśmy w drodze do schroniska ale tutaj herbata smakowała by najlepiej

W dobrym tempie dotarliśmy do Rabki i wyruszyliśmy na szlak, a raczej na szlak przez centrum. Troszkę sobie zwiedziliśmy po drodze, jednak spektakl nadszedł szybciej niż myślałem. Zaraz po wyjściu z centrum, a wejściu na nasz szlak minęliśmy ostatni dom na łąkach i piękny wschód słońca nas powitał. Nie mogłem się nadziwić, że udało nam się wstrzelić w ten moment, a jednak się udało. Tutaj musiałem się nacieszyć tymi promieniami, do tego gdzie moje oczy się nie spojrzały tam piękne widoki towarzyszyły mi dookoła. Takie poranki uwielbiam, a jak by do tego jeszcze kawę podali... No dobra, za pięknie by było, a termos to nie od parady się nosi, tak zwana samoobsługa. Z każdym kolejnym krokiem nabieraliśmy wysokości. Warto wspomnieć, że szlaki na Turbacz należą do najbardziej malowniczych w całych Gorcach. I tak właśnie było od samego początku, aż do samego końca.


W lewo, a może w prawo?

 Pierwszym takim mniejszym punktem postojowym było Schronisko PTTK na Maciejowej. Bardzo przyjazne miejsce, taki wydał mi się klimat rodzinny gdzie można spędzić spokjnie czas, przyjść na jakąś kawę w niedzielny poranek. Do samego Turbacza towarzyszył nam czerwony szlak, a warto wspomnieć o tym, że jest Główny Szlak Beskidzki z Rabki przez Maciejową, Jaworzynę Ponicką, Stare Wierchy, Obidowiec do wierzchołka na Turbacza. Troszkę napotkaliśmy na szlaku na błotny teren, który często nam towarzyszył ale było dużo uśmiechu z tego powodu. Kolejnym punktem na pewno było Schronisko PTTK Stare Wierchy.


Klimacik jest, pogoda jest, czego chcieć więcej? 

 "Przez Stare Wierchy przebiegał trakt ze Szczyrzyca do Nowego Targu, wiodący przez Mszanę Dolną, Porębę Wielką, Obidową i Klikuszową tzw. Droga Królewska, wzmiankowana już W 1255 r. W XVl w. była to publiczna droga kołowa, na której pobierano myto. Na Starych Wierchach istniała przydrożna karczma, często odwiedzana przez zbójników. W 1932 r. Oddział PTTK w Rabce wykupił parcelę, na której wybudowano schronisko turystyczne." - info igorce.eu
Nie pamiętam w jakim czasie dotarliśmy na szczyt ale wg prognoz szlak przewidywany jest na 4.30-5h. Odwiedziliśmy także Szałasowy Ołtarz na Hali Turbacz. W tym miejscu 17 września 1953 roku ks. Karol Wojtyła odprawił mszę świętą po raz pierwszy stojąc zwrócony twarzą do wiernych grupy przyjaciół - młodych naukowców i studentów z Krakowa oraz Gorczańskich pasterzy.


Jak zwykle na końcu zamykam grupę

Następnie udaliśmy się już do schroniska na Turbaczu. Tam dłuższa przerwa na popas, podziwianie wnętrza schroniska i widoków jakie mieliśmy z "tarasu" na ławeczce. Miałem ochotę tutaj przenocować i udać się na następny dzień jeszcze dalej ale jednak czas nas gonił, a udało nam się zrealizować plan. Na początku wyjazdu były dwie opcje, albo wracamy do Rabki albo idziemy dalej do Nowego Targu i z tam tąd busem do auta. Wszystko zależało od czasu jaki nam zajmie aby dotrzeć do celu i szacowany czas zejścia. 


Taras widokowy przy schronisku na Turbaczu

Wspomnieć tutaj muszę, że kolejny czynnik nas zmusił do tego, jeden kompan naszej wyprawy w tym samym dniu do pracy miał na noc także pozostało nam zrealizować drugi cel, nie ukrywam bardzo chciałem bo nie lubię wracać tymi samymi trasami. Tak więc po posiłku idziemy w kierunku kamiennego obeliska, robimy pamiątkowe zdjęcie i wracamy z powrotem pod schronisko gdzie następnie udajemy się zielonym, żółtym i niebieskim szlakiem. Dochodzimy do rozwidlenia i wtedy zaczęła się burza myśli, którędy by tutaj pójść. 


Pamiątkowe zdjęcie 

Wychodziło na to, że jak pójdziemy żółtym albo zielonym to i tak dotrzemy do tego samego miejsca na którym nam zależało. Wybieramy żółty szlak i udajemy się do Nowego Targu. Po drodze fantastyczne widoki, co prawda nie było tej przejrzystości na której by mi zależało ale nie można wszystkiego dobrze sobie wymarzyć. Po drodze docieramy do rzeczki gdzie robimy krótki przystanek, schładzamy się i pozostaje nam tylko dotrzeć do dworca aby busem wrócić do Rabki. Jednak wydawało się, że pójdzie nam to sprawnie to jednak trochę km nam zostało i korzystamy z autobusu miejscowego, na który na szczęście nie musieliśmy długo czekać.


Schroniska PTTK na Turbaczu 

 Zmęczeni ale szczęśliwi wsiadamy do niego, gdzie następnie udajemy się w poszukiwaniu dworca. Wszystko udało się zrealizować w czasie, szczęśliwie dotarliśmy do naszego miejsca startu, a następnie już autem prosto do Olkusza.


I na koniec taki widoczek w drodze powrotnej 

 Podsumowując krótko, pogoda dopisała, towarzystwo wyśmienite. Dużo do szczęścia nie trzeba, jak są ludzie z którymi można pójść na sam szczyt, to nawet deszcz w dużych ilościach nie jest w stanie popsuć wyprawy. Jak w tej i poprzedniej miałem odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu. Tak więc dwie wyprawy, a jakże urozmaicone...


Z górskim pozdrowieniem!