niedziela, 11 września 2016

Krywań - 2495 m n.p.m.



Na Krywań przez Przehyby


                      Czy łatwo jest wrócić w pewne miejsce, gdzie człowiek czuje się jak by był wolnym człowiekiem? Gdzie wszystko nabiera innego wymiaru, zostawiamy w tyle problemy, a idziemy w kierunku czystego piękna i przygody. Owszem łatwo jest wrócić, a w moim przypadku po paru tygodniach nieobecności w górach wracam znowu, do swojej krainy... Tam moja bajka tworzy się, a co za tym idzie kolejny rozdział, kolejna wędrówka przede mną. Pisząc ten tekst co chwilę zatrzymuję się, aby pomyśleć nad pewnym zjawiskiem jakim jest przesyt górski. Wydaje mi się, że większość ludzi miała w swoim życiu taki jeden moment gdzie powiedziała sobie: "muszę odpocząć od tych gór".


W drodze na Słowację


Ja kilka tygodni temu taki moment miałem, dlatego rozpocząłem swój tekst, tym pierwszym zdaniem. Ja na to pytanie znam odpowiedz, a brzmi ono następująco: "Gór się nie da odpuścić, jeżeli raz dopuścisz aby zaczęły krążyć w Twoich żyłach, to pozostaną na zawsze". Tak, to najszczersza prawda, która potwierdza się zawsze. Pokazałem niektórym osobom ten świat górski, a sam złapałem lekką zadyszkę. Myślami przez ten okres na pewno śledziłem wydarzenia co się dzieje w Tatrach czy też innych górach jednak to nie to samo co bycie wśród nich, tych pięknych szczytów które nas mogą otaczać i wypiętrzać się ponad nami. Nieoczekiwanie pewnego dnia przyszedł sms od wujka z zapytaniem, może jakieś góry w niedziele? Uśmiech na mojej twarzy pojawił się od razu, i nie czekając ani chwili dłużej wysłałem odpowiedz, że jak najbardziej tak! Po chwili wysłałem drugiego sms-a z zapytaniem jaki jest cel w planach i jaki rejon gór. Padło tym razem na Narodową Górę Słowaków czyli Krywań 2495 m n.p.m.



Za chwilę wyruszamy na zielony szlak


Ucieszyłem się, bo jednak góra ma w sobie potencjał, jest piękna dlatego od razu wysłałem kolejną wiadomość, że miał bym jeszcze jednego chętnego na wyjazd. Jednak ja byłem tym piątym który zamykał możliwość władowania kolejnej osoby do auta. Zacząłem myśleć, kto by tu z Olkusza był chętny i rozesłałem wiadomości z zapytaniem czy nie byli by chętni na wyjazd. Zrobiłem to w intencji aby uzbierać ludzi na kolejne auto i pojechać na dwa. Nie dawałem dużych szans, bo jednak ja byłem wraz z Rafałem gotowi aby jechać, a odzew od ludzi bez echa pozostawiał dużo do myślenia. Rozczarowanie za rozczarowaniem było, bo osoby odmawiały do pewnego momentu gdzie napisałem do Pawła.


Tablica upamiętniająca oraz bunkier z II Wojny Światowej


On się zainteresował tym wyjazdem i tak zdobyliśmy trzeciego towarzysza. Potem odezwała się Magda, która jednak nie dała rady jechać ale jej kolega był by chętny jak byśmy mieli jeszcze jedno miejsce. I tak oto w taki sposób zdobyliśmy czwartą osobę czyli Adriana. Nam szczęście towarzyszyło co do uzbierania osób, drugiej ekipie jednak jedna osoba odpadła. W 7 osób ruszamy na Słowację. Wyruszamy z Olkusza, zbieramy po kolei ludzi, jedziemy do MC Donalds, gdzie po złożeniu zamówienia na 4 kawy nie możemy doczekać się na nie i odpuszczamy. Następnie udajemy się do Gorenic po mojego wujka. Z tam tąd do Krakowa gdzie czeka na nas Janek z Krzyśkiem i do tego towarzystwa dołącza właśnie kolejny Krzysiek z naszego auta. Szybka wymiana zdań, przeładunek bagaży i lecimy w kierunku Słowacji.


Warunki zaczynają się niestety pogarszać...


Droga mija nam bardzo spokojnie, niebo powoli nabiera koloru niebieskiego co na prawdę daje nadzieję na piękny dzień. Docieramy do naszego punktu gdzie oczekuje na nas druga ekipa czyli docieramy do miejsca Tri Studnićky. Z tąd jest nasz start i powolutku zbieramy się do wymarszu na szlak. Od zawsze uwielbiam szlaki Słowackie, i choć  bym zawsze maszerował tym samym szlakiem to jednak zawsze jest on inny. Dlaczego? Różnych ludzi można spotkać, warunki pogodowe nigdy nie są takie same. To piękno górskie zawsze ma coś dla mnie do zaoferowania. Ruszamy od razu na zielony szlak, wszyscy uśmiechnięci ale temperatura powolutku daje nam się poznać to też każdy z nas jest sprawdzony na lekkim podejściu.



Postój na Małym Krywaniu


Zaczęła się naturalna selekcja, kto miał chody to wystrzelił przed nami i czekał następnie na resztę w dobrym punkcie widokowym. Kto słabszy na starcie to musiał jednak wzrokiem odprowadzać resztę jednak nikt nie maszerował sam. Zawsze ktoś na kogoś czekał w jakimś odstępie. Mijamy tablicę upamiętniającą   kpt. Štefana Morávkę, gdzie następnie ścieżka pnie się zach. zboczem Gronika 1576 m n.p.m. Wśród drzew, tej świeżości, która trafia do nas, przechodzimy dróżkę w pobliżu siodła Niżnej Przehyby. Co jakiś czas uzupełniamy płyny bo organizm od nas tego wymaga. W pewnym momencie mój wzrok kieruje się w kierunku Krywania i moje przeczucia zaczynają się chwiać.


Czy ta góra nie prezentuje się zacnie? 


Jednak jak dla mnie pogoda w górach nie ma, aż takiego znaczenia co jednak był z nami Rafał gdzie rozpoczyna przygodę z górami wysokimi i dobrze było by aby w drodze na szczyt pogoda nam nie popsuła planów. Zaczęło się chmurzyć, wiatr co odgonił jedną chmurę to przywlókł drugą. Po prostu się kotłowało, ale prognozy przewidywały to, dlatego maszerowałem dalej pełen optymizmu. Docieramy do Małego Krywania - 2334 m n.p.m. gdzie szlak zielony łączy się z niebieskim i nim będziemy maszerować do naszego celu. Zaczął się ten moment gdzie mleko nas otoczyło dosłownie, idzie się bardzo dobrze bo temperatura spadła trochę.



Jesteśmy na szczycie 


Podzieliła się nasza grupa na 2-3 osobowe zespoły. Przejaśnia się co jakiś czas jak by góra chciała nam pokazać jak się prezentuje ale za chwilę jednak zakryła się bielą. Do celu niby nie daleko, a jednak idzie nam to jakoś opornie. Na szczycie i ogólnie z przodu Jan prowadził i on jako pierwszy z naszej ekipy stanął na szczycie. Następnie jeden Krzysiek za drugim zdobyli szczyt. Po nich Paweł, Adrian natomiast ja co chwilę robiłem zdjęcia (jak to ja) i czekałem na Rafała, który walczył z podejściem.


To zjawisko nie jest mi obce 


Wszyscy na szczycie stanęliśmy co uczciliśmy pamiątkowymi zdjęciami, po popasie i miłym odpoczynku czas pożegnać się górą i ruszyć w kierunku dołu. Jak to przeważnie bywa powrót w moim przypadku czy też innych piechurów niesie nas inną drogą niż przyjście i kierujemy się w kierunku Magistrali niebieskim szlakiem.


Chwilka przerwy na zdjęcia i ruszamy dalej niebieskim w dół


Ten szlak jest bardzo ładny widokowo, sama przyjemność iść tym szlakiem. Tutaj już idziemy swoją grupą, reszta wyprzedziła nas i byli dobrą godzinę do przodu. My sobie spokojnie z niebieskiego na czerwony schodzimy i już Magistralą do auta docieramy gdzie wszyscy spotykamy się i ruszamy w drogę powrotną. Podsumowując:


Magistrala i takie widoki nam towarzyszą w drodze powrotnej...


Trasa bardzo przyjemna, w każdych warunkach góra prezentuje się bardzo przyzwoicie, ludzi na szlaku nie za dużo jak to po naszej stronie. Serdeczne podziękowania dla ekipy, z którą miałem okazję wędrować. Do następnego wyjazdu!

Z górskim pozdrowieniem!

czwartek, 19 maja 2016

Hala Ornak, Wąwóz Kraków, Smocza Jama, Przysłop Miętusi



Doświadczyć, znaczy żyć...


Wrócić do doliny gdzie stawiałem swoje pierwsze kroki na szlaku górskim - bezcenne. Pamiętam jak to by było wczoraj, dzień przed, zebrało się kilkoro ciekawskich człeków, którzy chcieli iść zwiedzić jaskinię. Na ten dzień zapowiadana była pogoda w kratkę, tak więc taka, a nie inna decyzja została podjęta. Z tego jak zapamiętałem swoją drogę z tamtego okresu. Byłem głodny przygody, jaskinia... Brzmiało to świetnie ale tylko z nazwy. Nie zdawałem sobie sprawy z tego co mnie tam czeka, ale z perspektywy czasu wiem, że warto było. Ten stan psychiczny w Mylnej dał mi dużo do myślenia, tyle szczęścia, tyle radości, tyle uśmiechniętych twarzy w jednym momencie. Wtedy zauroczyła mnie Dolina Kościeliska, wiedziałem, że wrócę tutaj. Trochę czasu minęło, aż zawitałem w to miejsce. Byłem wtedy w gimnazjum, gór wtedy nie rozumiałem jak teraz. Wtedy dla mnie to była tylko przygoda. Teraz dla mnie to jest przygoda, ale inaczej ją postrzegam.


Okolice Drogi pod Reglami

 Tamto spostrzeżenie było z perspektywy, wyjść i zejść. Teraz działa to w moim przypadku trochę inaczej: wyjść, przeżyć tą przebytą drogę, nacieszyć oko każdym kamykiem, poznać ciekawych ludzi na szlaku, przeżyć coś niesamowitego, zejść ze szlaku powtarzając te czynności, które wymieniłem wcześniej. Jak by nie patrzeć, pojęcie gór rozwinęło się i wiem, że to nie koniec bo każde wyjście daje nam to nowe doświadczenia jakimi są przeżycia w górach. Nie ma tych samych wyjść na szlak, to w naszej głowie siedzi, i tak to odbieramy. Trzeba po prostu spojrzeć z tej strony, że szlaki za każdym są takie same ale my możemy przeżywać je na 1000 różnych sposobów pod warunkiem, że dostrzeżemy te niuanse w postaci całej otoczki jaką jest przyroda wokół nas. 


Dolina Kościeliska

Tym razem post będzie dotyczył wyprawy w rejon Doliny Kościeliskiej. Piękne miejsce, potrafi zauroczyć ale przytoczę pewne słowa Stefana Żeromskiego: "Ładniejsze miejsce, jeśli jest na kuli ziemskiej - to niech sobie będzie. Dla mnie Dolina Kościeliska jest majstersztykiem przyrody." Piękne słowa, nie znałem ich dotąd wcześniej, teraz jak piszę tego posta siedzi mi w głowie to co właśnie widziałem jak maszerowałem tą doliną. Tak właśnie było, potwierdzam te słowa. Wyczytałem, że w 2012 roku według notowań TPN, sprzedano 500 000 biletów wstępu. Nic dziwnego, tutaj jest naprawdę pięknie, warto odbyć taką wyprawę w tą dolinę bo jest co zwiedzać. 


Na zielonym szlaku...

Piękna pogoda za oknem, słońce opatula całe Kościelisko. Dzień wcześniej z Justyną poznaliśmy koleżankę Anitę w bazie w której nocowaliśmy. Jak zobaczyłem auto na olkuskich blachach lekko mnie zmieszało ale pomyślałem sobie, coraz to więcej widzę ludzi którzy chodzą po górach, a ich nie kojarzę, tym bardziej ze swojego rejonu. Świetnie nam się rozmawiało, to też na następny dzień postanowiliśmy razem pójść w góry, a mianowicie naszym punktem głównym był Wąwóz Kraków. Powoli zbieraliśmy się do wyjścia ale w końcu spakowane plecaki, zabrany prowiant, i ruszamy w kierunku Drogi pod Reglami. Idziemy przez pola i maszerujemy sobie drogą, aż do Kir. Od tej pory będziemy zielonym szlakiem podążać, kupujemy bilety w budce TPN-u i ruszamy. 


Góry to nie tylko skały...

W pewnym momencie pada pomysł aby dojść do Schroniska na Hali Ornak, a następnie udać się na Smreczyński Staw. Pomysł bardzo przypadł mi do gustu. Z każdym krokiem poczynionym w kierunku doliny wracały do mnie wspomnienia z pierwszego wyjścia w góry tutaj. Mijając Jaskinię Mroźną czy też Jaskinię Mylną i Raptawicką to już dotarło do mnie wszystko.Świadomość tego czego nie czułem wcześniej jak byłem tutaj pierwszy raz. Droga mijała nam bardzo spokojnie, pogoda jak na razie dopisywała. Dziewczyny z przodu maszerowały, ja lekko z tyłu bo chciałem uwiecznić jakieś zdjęcia. Od Kir do schroniska droga zajmuje półtorej godziny wg mapy. Idąc w kierunku schroniska wszystkie te skały, nurt wody dawał mi odczucie relaksujące. Tego nie doświadczysz nigdzie, tylko w górach. 

Schronisko na Hali Ornak

Ten klimat panuje tutaj i oddziałuje na mnie bardzo relaksująco. Dotarliśmy w końcu do schroniska i siedliśmy sobie przed nim przy herbacie, gorzkiej czekoladzie z dodatkiem pomarańczy, i słodkich bułkach. Piękny widok mieliśmy w kierunku Bystrej i Kamienistej. Przy wspólnym studiowaniu mapy, wpatrywania się w te szczyty, popijając herbatę wpadło nam w oko pewne auto. Od razu w kierunku drogi wyłania się zza schroniska zielone auto i pierwsze co dostrzegam to naklejka na aucie z niedźwiedziem. To auto TPN-u i od razu wzrok wbija się w stronę szyby i coś przykrytego kocem. To najprawdopodobniej przedstawiciel rodziny niedzwiedziej, ponieważ kształt tego ładunku na pace odpowiadał temu o czym myśleliśmy. 

Wąwóz Kraków

Nie zapominajmy o tej naklejce na aucie, tak więc to pewne, że transportowali miśka. Teraz tak, po co go transportowali, co byłą przyczyną? Do tej pory mnie to zastanawia, jestem bardzo ciekawy co było powodem tego transportu. Tym bardziej, że nie dawno sytuacja z młodym niedzwiedziem na Kasprowym wywołała kontrowersję to też i tutaj w tym przypadku prosi się o wyjaśnienie decyzji co było powodem. Zakładam różne scenariusze, aczkolwiek widok tego samochodu z ładunkiem w postaci niedźwiedzia wywołał we mnie uczucie strachu, ale i fascynacji tym zwierzęciem. 


Smocza Jama 

Tym bardziej, że nie miałem przyjemności spotkać jego na szlaku czy też po za nim. Zapewne on mi w pewnych wyprawach towarzyszył tak jak ostatnio jak wracałem z Zawratu, Justyna go dostrzegła, ja nie. Po dyskusji na temat tej sytuacji, która miała miejsce udajemy się do schroniska aby zobaczyć co się tam dzieje. Cisza i spokój nas przywitała, totalna oaza ciszy. Anita zamówiła sobie herbatę, my z Justyną siedzieliśmy i wpatrywaliśmy się w pogodę za oknem. Coś zaczęła się pogoda pogarszać i wyjście w kierunku stawu stało pod znakiem zapytania. Tym bardziej, że w tym dniu towarzyszyły nam lekkie opady śniegu w tym terenie. Chmury przesuwały się powoli w stronę schroniska. Stwierdziliśmy, że nad stawem widoków może nie być na pewno więc musimy sobie odpuścić to wyjście na kiedy indziej. Jak pisałem wyżej, głównym celem naszej wyprawy był Wąwóz Kraków i w tym kierunku ruszyliśmy.


Trójka turystów w trakcie odpoczynku ;)

Trzeba było wrócić się tym samym szlakiem, ale jak wracałem nie czułem jak bym tędy wcześniej szedł. Temperatura przy schronisku zleciała o kilka stopni ale im bliżej naszego odbicia w kierunku naszego celu tym z powrotem stopnie podnosiły się do góry. Raz tylko byłem w tym Wąwozie i bardzo chciałem przeżyć to jeszcze raz. Zapamiętałem go jako miejsce pełne tajemniczości, które skrywa w sobie pewną zagadkę. Tą zagadką zapewne jestem ja, we własnej osobie. To ja muszę siebie odkryć, i to uczyniłem. Jak uczyniłem krok w kierunku tego miejsca, stanąłem w bez ruchu nie mówiąc nic. Oczy otworzyłem szeroko, wpatrywałem się w lewo, w prawo, w górę... Odnalazłem ciszę, totalną ciszę. Uczucie jakie towarzyszyło mi było jedno, aby ten dzień się nie kończył.


Bo pozować do zdjęcia też trzeba umieć ;)


 Za każdym kamieniem, za każdym drzewem, za każdym zakrętem nie wiedziałem co mnie czeka. I to jest najpiękniejsze w tej ciszy bo idziesz i słyszysz kamienie, które pod naciskiem buta ocierają się o siebie. W końcu moim oczom pojawia się drabina, ku mojej radości. Kije przymocowujemy do plecaka, pierwsza rusza Justyna, następnie Anita, a na końcu ja gdzie w połowie na drabinie jeszcze sobie zrobiłem zdjęcie. Relacja to relacja, uwiecznienie w postaci zdjęcia też musi być. Dziewczyny już się przygotowują, przed wejściem do Smoczej Jamy. Nazwa zacna, także wyciągam czołówkę, szybkie zdjęcie przed wejściem i zaczynamy przygodę. 


Ścieżka nad Reglami

Tego co doświadczyłem w tej Jamie pozostanie do końca życia. Niby to nic takiego, a emocje towarzyszą mi każdego dnia odkąd wróciłem. Uśmiech na twarzy, światło czołówki oświetlające nam drogę i trójka turystów. Jaskinia ma 40 metrów długości, ale warto iść przez nią. Jest także drugi wariant, gdzie obejdziemy jaskinię, tam także będą towarzyszyć nam łańcuchy, a nawet klamry. Tak więc dwie opcje trasy są. W końcu wyszliśmy z jaskini, małe problemy były bo ślisko było. Chwilka przerwy, i ruszamy dalej. Cała nasza trójka uśmiechnięta, spełniona rzekł bym nawet tym przejściem. W okolicy Wyżniej Pisanej Polany siadamy na trawie, obserwując szczyty i lekką mgłę która próbuje zatańczyć wśród nich. Czasu mamy trochę, możemy jeszcze gdzieś wyjść. W okolicach Bramy Kraszewskiego, siadamy sobie, otwieramy mapę i myślimy nad dwiema opcjami. 


W drodze na Przysłop Miętusi

Czy pójść na Polanę na Stołach czy też udać się na Przysłop Miętusi. Ta druga opcja została przez nas wybrana, i po kolejnym łyku herbaty ruszyliśmy w kierunku Cudakowej Polany. Przed nami wypas owiec, pięknie to wszystko się prezentuje. Podeszliśmy trochę bliżej, kilka zdjęć, zakupiliśmy w bacówce oscypki i cofnęliśmy się lekko do Ścieżki nad Reglami i czarnym szlakiem zaczynamy nasz marsz. W między czasie warunki grały z nami w pokera, raz deszcz, raz słońce i tak na przemian. Dziewczyny znów ruszyły pierwsze, ja ostatni ale dogoniłem je i to w towarzystwie pewnego zwierzaka. Mianowicie, biały, młody pies pasterski. 


To jest właśnie misiek - rewelacyjny pies,
nie spotkałem tak mądrego psa jak ten

Obserwowałem go od pewnego czasu jak doganiałem Justynę i Anitę ale bardzo ostrożnie zachowywał się. W końcu po jakimś czasie już się oswoił, coraz bliżej był nas ale dalej trzymał tą ostrożność. Nie dowierzałem, że tak mądry pies nam tego dnia towarzyszy. Powoli słońce na niebie zachodziło, my chcieliśmy dojść na Przysłop aby móc obserwować zjawisko w postaci kolorów na niebie. Ruszyłem jako pierwszy, chciałem uwiecznić jak najwięcej. Włączyłem szósty bieg pod górę ale po chwili stwierdziłem, ,że poczekam na dziewczyny, przecież piękny widok za mną, a zdjęcie wyjdzie tym bardziej ciekawsze jak one będą w kadrze. 

Widok w kierunku Kominiarskiego Wierchu
Kolory nagle w momencie zrobiły się jak w bajce... Drzewa nabrały jak by rumieńców, powiedział bym, że niektóre z nich mogły nawet płonąć tak te barwy odegrały rolę w mojej głowie. Szczyty także zostały w pięknej kolorystyce. To był strzał w 10 aby udać się w tym kierunku. Nic nie dzieje się bez przyczyny i coś nami tutaj pokierowało abyśmy mogli być w tym pięknym momencie. Dotarliśmy na Przysłop Miętusi - 1189 m n.p.m. 


Widok w kierunku Małołączniaka, Krzesanicy i Ciemniaka

W tym miejscu piękne widoki mieliśmy, ale czas nas gonił, szarówka nadchodziła i trzeba było iść dalej tym bardziej, że obraliśmy kierunek powrotny czerwonym szlakiem, który prowadzi do Nędzówki. Kilka szybkich zdjęć i ruszyliśmy szybkim krokiem, trochę tutaj nieciekawie, tereny typowo dla niedźwiedzi tak więc każdy sobie zdawał powagę z sytuacji. Po drodze psa nazwaliśmy "misiek", ponieważ czuwał nad nami cały czas. pilnował tyłów. Z racji z tego, że taki teren i mogliśmy spotkać niedźwiedzia dlatego nazwaliśmy go misiek. Co się zatrzymaliśmy, pies albo pilnował nas albo leciał do przodu zbadać teren. Coś niesamowitego! Czułem się pewnie przy tym nim, i towarzysz w góry świetny.


Widok z Przysłopu Miętusiego w kierunku zachodnim

Założyliśmy czołówki bo w teren lasu wkraczaliśmy i ruszyliśmy śmiało przed siebie. Maszerując w dół każdy szelest drzewa czy też odgłos wody uruchamiał moją wyobraźnię ale iść o tej porze, w takim towarzystwie, w takiej atmosferze. Coś pięknego, niepowtarzalnego. Wyruszyliśmy w trójkę, wróciliśmy w czwórkę. Dostrzegliśmy światła, i dotarliśmy do Drogi pod Reglami. Jakie emocje nam towarzyszyły po zejściu, trzeba coś takiego przeżyć aby móc w zimowe wieczory czy też przy niekorzystnej pogodzie móc sobie powspominać. Po dotarciu do bazy pies dalej krążył wokół budynku tak więc właścicielowi daliśmy znać aby dodał jakąś informację o tym psiaku.


Czołówki założone, można wkraczać w teren leśny 

Podsumowując kolejną wyprawę, czy wiele trzeba aby być szczęśliwym z takiego wyjścia? Czy potrzeba wychodzić na 2499 m n.m.p.m czy też wyżej by móc zaobserwować takie zjawiska? Oczywiście, że nie... Nawet na wysokości 1189 m n.p.m. można przeżyć coś magicznego. Wszystko zależy jak kto podchodzi do sprawy. Dla niektórych liczą się szczyty, dla nie których droga przebyta do celu. Tak czy inaczej, każdy wędruje na swój sposób, ważne, że nie siedzi przed telewizorem czy też komputerem ale doświadcza i widzi to na własne oczy. Wyprawa była obfita w różne sytuacje, od pogody gdzie nas śnieg przywitał, poprzez słońce, deszcz, grę kolorów po przejście jaskini i zejście o czołówkach do bazy. Takie chwile warto przeżyć, bo jak widzicie. Kilka dni minęło, a ja nadal czuję jak bym tam był, i dalej szedł tymi drogami... 


Z górskim pozdrowieniem!


czwartek, 28 kwietnia 2016

Tatry Polskie czy Tatry Słowackie?



Odwieczny dylemat


Ile to razy spotykam się z pytaniem czy na Słowacji też jest ciekawiej jak po naszej stronie. Zawsze odpowiadam, jak chcesz się wyciszyć i w spokoju pochodzić w górach to śmiało na Słowację możesz wybrać się. Po naszej stronie także tego doświadczysz ale czy faktycznie? Chciałbym wam przybliżyć kilka atutów strony Słowackiej. Oczywistą sprawą jest, że zaprawionym w boju nie muszę tego mówić, sami pewnie tego doświadczyli na szlaku. Wybierając się na Słowację nie wątpliwie atutem jest samochód, którym wybierzemy się od polskiej strony. Zawsze to dłużej można pochodzić po szlaku, nie jest się uzależnionym od transportu autobusowego. Nie jeden raz zdarzało mi się wracać ze Słowacji autobusem co warto dodać płacimy u kierowcy w zł.

Tak więc więc w tym przypadku nie musimy posiadać euro. Fajną opcją jest pozostawienie na parkingu auta po stronie Słowackiej, wyjścia na szlak, zejścia w stronę Słowacji i wrócić autobusem do punktu naszego startu. Tak więc to jest na pewno na plus, a zazwyczaj jest problem właśnie z transportem na Słowację, Oczywiście, to tylko wymówka bo zawsze można zorganizować wyjazd, liczą się tylko chęci. Powierzchnia Tatr słowackich wynosi ok. 610 km kwadratowych, co stanowi 78% powierzchni całkowitej Tatr. Co jest największym atutem strony słowackiej ? Na pewno fakt, iż po stronie polskiej zdecydowanie panuje tłok, tym bardziej w okresie wakacyjnym. U sąsiadów nie usłyszysz na każdym kroku co robił sąsiad za płotem, co będzie na obiad czy też innego rodzaju pierdoły. Tak więc jeżeli chcesz zaczerpnąć ciszy to śmiało do sąsiadów zawitaj. Pytanie zadano mi ostatnio czy faktycznie szlaki u nich są długie. Co do wielkości Tatr słowackich dobrze jest wcześniej zaplanować z którego miejsca ma rozpocząć się nasza wędrówka i jaki cel obierzemy. Mówię o tym ponieważ, sprawa nie wygląda tak prosto jak u nas. Po naszej stronie pod dojściu do Murowańca czy też Piątki mamy kilka opcji tras wyborów i możemy pod schroniskiem zdecydować co robimy dalej. Po słowackiej to już tak prosto nie jest. Dobrym przykładem jest dojście do Śląskiego Domu gdzie mamy praktycznie jedną opcję dojścia do celu, którym jest Polski Grzebień. Ewentualnie można odbić na magistralę. Szlaki są długie ale bardzo przyjemne, widokowo jedna dolina zawsze mnie wzywa, a mianowicie Dolina Białej Wody. Panuje tutaj klimat alpejski, warto wybrać się tą doliną. Z czasem jednak ta cisza szlakowa zanika z duchem czasu, ponieważ przybywa nam to coraz więcej turystów. Tak więc myślę, że mityczna jest ta cisza ale to zależy wszystko od zaplanowania sobie wycieczki. Nie są takie straszne, zwłaszcza kieruje do osób które chcą w tym roku zawitać w tam ten rejon. Następną ważną informacją którą muszę tutaj przytoczyć jest ubezpieczenie. Po naszej stronie TOPR jest finansowany z MSWiA z budżetu państwa oraz po części z biletów wstępu to TPN.


W kierunku Rohaczy od strony słowackiej

Ratownicy ze Słowacji mają płatne akcję ratownicze, za które my osobiście płacimy, Dlatego przed wyjściem na teren sąsiadów zaopatrzmy się w ubezpieczenie aby uniknąć nie przyjemności. Tatry Słowackie Zachodnie, także fajna opcja, dobrze jest już własnym autem pojechać w tamten rejon. Co by nie powiedzieć o polskich i słowackich to jedno je łączy. Klimat, który tam panuje, góry są jedne, nie ma podziału czy to wysokie czy też niskie. One są jednakowe, nie powinno ich się dzielić. Podzielmy swoje umiejętności na pewne etapy, a z czasem zapewne będziecie wiedzieć o czym dokładniej mówię. Podsumowując, warto zobaczyć i skorzystać z opcji u sąsiadów i powędrować z ich trenu. Warto, na prawdę warto, bo doświadczenie ale i także wspomnienia pozostają w naszej głowie na długie dni. Przecierajcie szlaki, w końcu zbliża się sezon otwarcia  u sąsiadów. Od 1 listopada do 15 czerwca szlaki powyżej schronisk na Słowacji są zamknięte. 


Z górskim pozdrowieniem 

piątek, 22 kwietnia 2016

Kwietniowy weekend w Dolinie Chochołowskiej



Aktualizacja Krokus


Dolina Chochołowska, kolejny wyjazd w tym roku w tej rejon gór. Ile kroć maszeruję tym szlakiem to zawsze inaczej przeżywam go na swój sposób. Tutaj zawsze coś się dzieje. Oczywiście nie chcę być uszczypliwy w kwestii krokusów i turystów ale tutaj panuje jakaś inna atmosfera. Przynajmniej w moim odczuciu. Do tego wyjazdu nie trzeba było specjalnie przygotowywać się, po pierwsze to Tatry Zachodnie (chociaż niekiedy potrafią zaskoczyć). Po drugie to gleba wchodziła w grę w schronisku na Polanie Chochołowskiej. Tak więc spokojnie czekałem na pogodę, co przyniesie mi na ten weekend. Prognozy zapowiadały się mianowicie tak; pogoda w sobotę nawet ok, ale pod wieczór miał zacząć wzmagać się wiatr i dochodzić do 80 km/h. Nie powiem troszkę mnie to zmartwiło ale interesowała mnie niedziela.

Idziemy sobie w kierunku Polany Chochołowskiej

 Ta natomiast miała nam przynieść duży wiatr nawet dochodzący do 110 km/h. W planach mieliśmy grań na niedziele, wejść na Grzesia, potem Rakoń i ewentualnie byśmy zobaczyli co z Wołowcem. To może po kolei, wpadł mi pomysł aby przyjechać tutaj, do tej doliny aby móc zobaczyć jak mają się krokusy po tej inwazji jak to pisały różne media społecznościowe ale i nie tylko. Ja myślę, że to trafny tytuł bo jak inaczej nazwać to, że 25 tyś. ludzi w ciągu jednego dnia przemierza szlak Doliną Chochołowską? Wszystko po to aby móc zobaczyć te przeurocze, fioletowe krokusy. Tera to można było wybrać się na spokojnie, tak więc z Justyną uzgodniliśmy plan wyjazdu. Sobota; przyjazd na parking, spokojne wyjście, bez pośpiechu. Dojście do Polany Chochołowskiej, nawet pojawił się pomysł aby wejść na Grzesia na zachód słońca, potem nocleg na glebie w schronisku. Niedziela natomiast to tak jak pisałem, przejście granią. Nadszedł dzień wyjazdu, wyjechałem z Olkusza troszkę późno, po drodze zgarnąłem Tyne i kierunek był jeden. Droga minęła nam spokojnie, dyskutowaliśmy w tematach górskich ale i nie tylko.


Takie cuda w postaci chmur na Polanie Chochołowskiej

Dojechaliśmy na parking, a tam już tyle aut, że powiem szczerze zaskoczyło mnie. O tej godzinie zdarzało mi się przyjeżdżać ale tylu aut jednak nie zastawałem. Nie ma co się dziwić, zaczyna się sezon, turystów w końcu przybywa na szlaku. Na parkingu pełno dzieci, jak widzę takie małe maluchy które zasuwają po szlaku to uśmiech na mojej twarzy pojawia się od razu. Tutaj pozwolę sobie na krótką refleksję. Jak widzę te maluchy które potrafią dojść do schroniska, to dla nich wielkie brawa. Zawsze śmieję się sam do siebie, że turyści w wieku 15-30 lat jadą bryczką, a takie dzieciaczki zasuwają na nogach przed siebie. Nawet ich usprawiedliwia to, że wrócą tą bryczką jak już im sił braknie. Wracając do relacji, wyładowaliśmy plecaki z auta i po pewnej chwili ruszyli na szlak. Pogoda nam dopisywała, kto jeździ w góry ten wie jak chwila na parkingu potrafi dać kopniaka aby ruszyć swoje cztery litery i pójść do przodu, tym bardziej przy ładnej pogodzie. Stojąc przed bramką TPN-u nie wyobrażałem sobie tych kolejek w Dzień Krokusa.


Kominiarski Wierch podczas zachodu słońca

Jednak z czasem docierało to do mnie tym bardziej, że widziałem nieliczne krokusy po drodze. W połowie drogi do schroniska zrobiliśmy sobie krótką przerwę, chciałem jedno zdjęcie zrobić. Po zobaczeniu zdeptanych krokusów dotarło do mnie wszystko co tutaj musiało się dziać. Byłem w ten dzień ale myślałem o dojściu do parkingu jednak. Dotarliśmy w końcu na Polanę Chochołowską, postanowiliśmy pójść w kierunku kapliczki i tam gdzieś usiąść na tej polanie aby móc podziwiać ten jakże piękny widok na góry, który nas otaczał. Chmury tańcowały na niebie w rytm wiatru, słońce momentami bawiło się z nami w chowanego. Wiatr z każdą chwilę coraz to bardziej przesuwało chmury w naszym kierunku, trzeba było jednak coś dodatkowego nałożyć na siebie bo robiło się zimniej. Dla takich chwil warto żyć, nawet w dolinach można zaobserwować ciekawe zjawiska. Krokusów już jednak z czasem jest coraz to mniej, nawet bym powiedział, że tam gdzie były to są ale jednak w pozycji leżącej.


Niedzielny poranek na polanie, czy może być piękniej? 

Biliśmy się z myślami czy iść na ten zachód na Grzesia czy jednak odpuścić sobie bo jednak chmury nadciągały. Jednak odpuściliśmy, poszliśmy do schroniska na piwo i grzańca. Co później okazało się jak tak sobie siedzieliśmy to jednak na Kominiarski Wierch padły piękne promienie słońca. Spojrzałem w niebo, chmur nie było już, czyli jednak warunki zaczęły się poprawiać. Niedziela mogła jednak okazać się ładna, miały być przejaśnienia, a zapowiadała się igła na niebie. Tylko ten wiatr mógł być problemem na grani ale to dopiero za kilka godzin miało to nastąpić. Nadeszła noc, na niebie brak chmur, gwiazdy przyglądały się mi, a ja nim. Ludzi pełen komplet w schronisku, tak więc gleba tak jak było wcześniej ustalane. Nadszedł poranek, gdzie nie gdzie słychać było jak to ktoś do kuchni turystycznej zmierza, ale jednak panowała cisza... Nie powiem, nie chciało się wstać, jednak z tyłu głowy siedziała ta informacja, że niebo wieczorem było przejrzyste.


I który kierunek wybrać...? 

 Po wyjściu na zewnątrz przywitały mnie promienie słońca, wyczuć można było kawę unoszącą się w powietrzu przed schroniskiem. Niektórzy już wyruszyli na szlak, niektórzy spożywali śniadanie, jedni to dochodzili do schroniska dopiero, a inni opuszczali mury idąc w kierunku polany. Powoli nam przyszło aby wyruszyć na szlak ale w końcu wyruszyliśmy. Obudzić się w górach, a następnie wyruszyć na szlak w niedziele w promieniach słońca przy niebieskim niebie, tego mi trzeba było. Z Justyną obraliśmy kierunek na Grzesia ale po drodze jeszcze zawitaliśmy na Przełęcz Bobrowiecką. Tam piękne są widoki, zawsze jak idę w kierunku na Grzesia to odwiedzam to miejsce, Klimacik jest, nie powiem i cisza co najważniejsze. Choć w tym przypadku dziwny dźwięk wydobywał się z lasu, co później okazało się, jacyś goście wzywali zwierzaki bo wyglądało to na róg. Troszkę lodu przy podejściu było jak maszerowaliśmy w kierunku naszego celu.


Widok z Przełęczy Bobrowieckiej

Widoki nam z każdą chwilą towarzyszyły, tak więc bardzo przyjemnie maszerowało się. Dotarliśmy do celu, przywitał nas wiatr, który jednak nie wiał z taką mocą jak zapowiadano, a co lepsze to nawet na chwilę ustawał, Tak więc warunki bardzo mile mnie zaskoczyły jakie panowały w tym dniu. Posiedzieliśmy na szczycie troszkę, musieliśmy nacieszyć się widokami w końcu. Kolejnym punktem, który obraliśmy sobie do którego chcieliśmy dotrzeć był Rakoń. Po drodze troszkę śniegu napotkaliśmy ale przy podejściu na szczyt było już przyzwoicie. Tutaj jednak nie dało się długo posiedzieć, pogoda zaczęła zmieniać się, chmury nadciągały, słońce zaszło, zrobiło się zimniej. Do tego troszkę późno było to odpuściliśmy Wołowca sobie, Justyna do domu musiała jeszcze dojechać tak więc aby na spokojnie to wszystko zrobić, nie na wariackich papierach to postanowiliśmy schodzić w kierunku schroniska, zielonym szlakiem.


Pierwszy cel osiągnięty :)

 W Dolinie Wyżniej Chochołowskiej śniegu nawet całkiem całkiem, tak więc niektórzy preferowali zjazd na swoich czterech literach. Myśmy sobie na spokojnie zeszli i w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że za bardzo odbiliśmy ze szlaku i jesteśmy w nieciekawym miejscu, tym bardziej, że przed Justyną coś przeleciało. Kosodrzewina dalej się bujała, ja stanąłem jak wryty bo wiedziałem co to może oznaczać; byliśmy w terenie idealnym dla niedzwiedzia, Na domiar tego od szlaku troszkę oddaliliśmy się, i to nie świadomie, Tyna mi powtarzała to, ale ja jednak upierałem się, że dobrze idziemy. Tak dobrze, że znów coś się ruszyło obok mnie w odległości kilkudziesięciu metrów. Trzeba też powiedzieć, że trzeba było przedzierać się przez kosodrzewinę tak więc jedno było pewne.


Grześ - 1653 m n.p.m.

Szlak idzie gdzie indziej, za nami jeszcze dwie dziewczyny podążały ale nie wiem czy zdawały sobie sprawę z tego, że miś gdzieś w pobliżu był. W końcu udało nam się dotrzeć do szlaku, no może nie byliśmy jakoś daleko od niego ale kosodrzewina niestety nam uniemożliwiała przebrnięcie przez nią. Po drodze zaraz po wyjściu na dobrą drogę, Justyna zauważyła łapy niedźwiedzia. W tej chwili uświadomiłem sobie, że on tam był, od razu dostałem przyspieszenia, ale następnie za chwilę ja zauważyłem z boku szlaku jak łapy, są odciśnięte na śniegu i zmierzają w kierunku kosodrzewiny. Robiło się coraz to ciekawiej ale w końcu z każdym krokiem było to coraz niżej.


Widok z Rakonia
Ciekawe przeżycie, zdawać sobie sprawę, że on gdzieś nas obserwuje, ta kosodrzewina która się ruszała cała i do tego te łapy. Po dotarciu do schroniska z pół godzinki odpoczynku i trzeba było zacząć zmierzać niestety, ale w kierunku parkingu, Tak więc spokojnie zaczęliśmy opuszczać schronisko i udaliśmy się właśnie w tym kierunku, Na szlaku spokój, cisza, zaczyna powoli padać deszcz, ale ten klimat dalej we mnie siedział. O zmierzchu dotarliśmy na parking, i ruszyliśmy w kierunku Krakowa. Jak to bywa czas na podsumowanie wyjazdu. Pogoda dopisała bardzo, zapowiadało się, że będzie tak sobie, a tu jednak zaskoczenie miłe.


Bo mi się wydaję, że tu był miś ? 

Na szlaku natomiast to bez niespodzianek dużych oprócz tych łap niedźwiedzia i ruszającej się kosodrzewiny. Nie chciał bym go spotkać w tamtym terenie jednak. Wyprawa na duży plus ale tutaj z tego miejsca serdeczne podziękowania kieruje w kierunku Justyny. Bardzo fajnie spędzony czas na szlaku, dużo dało mi do myślenia i naładowałem akumulatory na ten tydzień który nadchodził. Wielkie dzięki Tyna! 


Z górskim pozdrowieniem!

piątek, 15 kwietnia 2016

Rowerem przez Dolinę Chochołowską



Rowerzyści zapłacą za wjazd do doliny


"Na darmo szukałby kto owych miłych widoków Doliny Kościeliskiej, co jej nadały tyle uroku; w Chochołowskiej przeciwnie - wszystko jest wspaniałe i olbrzymie; zadziwia ona i wprawia w omamienie, a człowiek widzi swą małość w obliczu tych potęg przyrody" - pisał w r. 1849 Ludwik Zejszner, jeden z pierwszych w tej okolicy wędrowców. Tym opisem z przewodnika Józefa Nyki pragnę rozpocząć tego posta. Dotyczy on oczywiście Doliny Chochołowskiej, a dokładnie zamieszania jakie od kilku tygodni trwa w świecie górskim. Dolina Chochołowska kontra rowery, a dokładniej Górale ze Wspólnoty Ośmiu Uprawnionych wsi w Witowie kontra dwa kółka. Jak nie wiadomo o chodzi to chodzi o pieniądze. Jak to już bywa przy bramkach TPN turysta, który udaje się na szlak musi uiścić opłatę za wejście na teren parku. Także rowerzystów dopadła ta opłata. Jak podaje Gazeta Krakowska, Górale ze Wspólnoty zmienili zdanie i jednak wpuszczą rowery na teren parku. Wcześniej jednak decyzja zapadła, że wjazd rowerem na teren parku jednak ujrzy światło dzienne i zostanie zakazane. "Postanowiliśmy jednak nie zamykać Chochołowskiej dla rowerzystów. Będą mogli wjeżdżać do doliny, ale za opłatą" - mówi Jan Piczura ze Wspólnoty. 


Siwa Polana 

Kto będzie chciał dojechać do schroniska na swoich dwóch kółkach będzie musiał zapłacić za wstęp dla siebie i za rower po pięć złotych. Taką informację można było przeczytać w gazecie 12 kwietnia tego roku. Powiem szczerze, faktycznie zaskoczyła mnie informacja o tym, że rowery nie wjadą do doliny, a później nagle zmiana decyzji. Co ciekawe, interesującym faktem jest, że wypożyczalnia rowerów, która działała przez lata i znajdowała się na szlaku zniknie na stałe. Tak można skakać z kwiatka na kwiatek ale może lepiej było by od razu postawić sprawę jasno? Zapowiadany jest remont głównej trasy, która prowadzi na Polanę Chochołowską. Z czegoś trzeba sfinansować ten remont, tak więc pieniądze zawsze się przydadzą. Gdzieś wyczytałem, że ma powstać obok głównej trasy ścieżka rowerowa. Na forach górskich, są mieszane uczucia. Jak to bywa, turyści którzy na piechotę maszerują są jak najbardziej za zakazem dla rowerów na szlaku, (ten pomysł poszedł w zapomnienie),  natomiast rowerzyści są oburzeni, że trzeba będzie zapłacić za wjazd rowerem. Najlepszym pomysłem była opcja piesza i wypożyczenie roweru aby móc wrócić na nim do Siwej Polany. Zaoszczędzało się czas jak i siły po wędrówce. 


W drodze do schroniska

Ja mam mieszane uczucia co do tej decyzji, jak bym patrzył pod względem bezpieczeństwa to zakaz wjazdu rowerem jak najbardziej (ale mówię tutaj o głównej trasie gdzie chodzą turyści) , bo dochodziło do różnych sprzeczek czy też kolizji roweru z turystami. Przypomnę, że przez dolinę maszerują rodzice z dziećmi i łatwo aby dziecko wpadło pod rower. Z drugiej strony jednak bardzo fajna opcja jest aby te rowery zostały ale żeby miały oddzielną ścieżkę rowerową. Wtedy problem znika, wszyscy są zadowoleni. Tak więc daleko nie trzeba szukać aby z iskry zrobił się płomienny konflikt. I tutaj wkraczamy na gorącą ścieżkę. Opłaty w budkach TPN-u. Trzeba będzie płacić za rower tak więc bardzo, ale to bardzo poruszyło osoby, które przejeżdżały kilometry na rowerze. Rozmawiałem z takimi osobami i twierdzą, że to jest kierunek aby turystów zniechęcić do przyjazdu na rowerze ale także pojawia się kwestia zarobków. W jednym zgodziliśmy się, bezpieczeństwo wśród turystów, którzy są obecni na szlaku. Takie omijanie ludzi, może skończyć się nie przyjemnościami.


Polana Chochołowska 

Daleko szukać przykładu, Dzień Krokusa. Byłem tam i widziałem jak rowerzyści musieli wysilić się aby ominąć tłum ludzi, którzy w jednym jak i drugim kierunku maszerowali. Oj było ciężko, dużo nie trzeba było aby doszło do rękoczynów. Ja to widzę tak, osobna ścieżka rowerowa jak najbardziej, poprawi bezpieczeństwo wśród turystów. Co do opłat, za wszystko teraz trzeba płacić czy to za parking na przykład jak przyjedzie się autem. Pięć złotych za wejście i pięć złotych za rower. Coś mi się wydaje, że jak za parking trzeba zapłacić to założenie jest proste. Nie przyjechałeś autem i ominęła Ciebie opłata? Nic nie szkodzi, zapłacisz za wejście i rower. Dodam jeszcze, że 20 kwietnia będzie obowiązywać nowa opłata tak więc już na dniach. Jakiej jest wasze zdanie na ten temat? 


Z górskim pozdrowieniem!  

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Rozsądek w górach


Muszę wejść na szczyt...


Kolejny nowy tydzień, kolejne moje rozterki związane z górami. Każdy z nas jak zaczynał nie potrafił pogodzić się z porażką, że nie wszedł na szczyt aby móc podziwiać widoki. Ile razy to pogoda nas zawróciła ze szlaku, własna kondycja nam odmówiła współpracy, czy po prostu czasowo nie wyrobiliśmy się, bo wyszliśmy za późno. Jest to normalne, ale jak zaczynamy przygodę z turystyką to jednak nie dla każdego jest to tak oczywiste jak nam się wydaje. W górach na szlaku górskim nie powinno być takiego pojęcia, "jak nie zaryzykujemy to się nie przekonamy". Mowa tutaj o wejściu na szczyt, bo większość z nas idzie w góry aby zdobyć szczyt, móc podziwiać widoki, naturę która nas otacza. Jesteśmy wtedy świadkami pięknych chwil, które towarzyszą nam, a i po zejściu jeszcze w nas siedzą przez długi czas.


W drodze na Kościelec


Pogoda nie zawsze jest naszym sprzymierzeńcem, a tym bardziej w okresie letnim gdzie podstawowa zasada jest taka by na szczycie najpóźniej być do południa. Potem można spodziewać się burzy, a nie muszę tutaj objaśniać co może się stać jak jesteśmy na grani i zastanie nas burza. Ja staram się obserwować pogodę przed każdym wyjściem w góry, czy to lato czy też zima. Wśród turystów panuje zazwyczaj przekonanie, jak wychodzę w góry to po to aby zdobyć jakiś szczyt. Nie każdy tak podchodzi do sprawy ale jest taka grupa ludzi, do której osobiście zaliczałem się. Teraz potrafię oddzielić ryzyko od warunków jakie panują w danym dniu na szlaku. Wcześniej nie wyobrażałem sobie jak to? Przecież w góry przyjechałem i mam nie wejść na szczyt? To właśnie jest ta ambicja, która nas zaślepia i nie patrzymy w przyszłość, nie dopuszczamy myśli, że nie możemy dopuścić do sytuacji, że nie wejdziemy na szczyt.


Rohatka tuż tuż..


Oczywiście jak zapowiadane były burze to zawsze odpuszczałem, ale i wtedy pozostawał smak porażki. Tak to jest właśnie, jak porażka nawet za biurka potrafi nas ukuć. Mam wrażenie, że ambicje niekiedy za bardzo nas ponoszą. Tak jak pisałem, kiedyś do tej grupy zaliczałem się, teraz zrozumiałem, że góry to nie szczyty, to także doliny, przyroda... Nie musimy dostarczać pracy ratownikom, którzy odwalają kawał dobrej roboty w Tatrach. Jak tylko wprowadzimy pojęcie o nazwie rozsądek to unikniemy pewnych nie potrzebnych problemów jak i nie przysporzymy pracy ratownikom. Co kryje się pod tym pojęciem? Na pewno odpowiedzialność za własne życie, przewidywalność sytuacji. Góry to jednak nie jest park gdzie sobie pójdziemy na ławeczkę i  w każdej minucie ulotnimy się z niej. Biorę tutaj pod lupę wyższe partie gór niż doliny. Tutaj trzeba szybko działać i jak najszybciej uciekać na dół, a nie zawsze tak na szybko już się da. Piorun nie wybacza...


W trakcie przerwy, przed nami ostatnie podejście na Kończysty Wierch


 Kamienie zaczynają robić się śliskie, do tego z tyłu głowy siedzi nam, że jesteśmy w nieciekawym terenie. Trzeba czasu ale jednakowo szybkiego działania aby bezpiecznie zejść do doliny. Wspomnę, tutaj, że w przypadku burzy jak najdalej od łańcuchów musimy znajdować się jak i też od źródeł wody. Tak sobie myślałem kiedyś, że takie przemyślenie muszę przelać w postaci posta i wrzucić do szuflady górskiej. Jest to niby sprawa oczywista ale nie dla każdego, Zauważyć można, że nasze ambicje w sprawie zdobywania szczytów są tak duże jak kilometry które nas dzielą od gór. Im dalej mieszkamy tym bardziej jak przyjeżdżamy to chcemy zrealizować swoje plany. Zimą mamy zagrożenia lawinowe i tutaj także niestety ambicje nami szarpią, Pogoda sprzyja, była 3 lawinowa ale w dzień wyjścia na szlak mamy już 2. Czy możemy czuć się bezpiecznie? Nawet przy 1 możemy spodziewać się niespodzianki w postaci lawiny, nigdy nie wiemy co nas może czekać na szlaku. Trzeba podejść do sprawy z rozsądkiem, i zdawać sobie sprawę co nas w górach może czekać. Tymi słowami zakończę tego posta, bo to są trafne słowa. Ambicje zastąpmy rozsądkiem, to nam na dobre wyjdzie.


Z górskim pozdrowieniem! 

piątek, 8 kwietnia 2016

Turysta na szlaku górskim


Turysta dla gór, czy góry dla turysty? 


Góry przyciągają turystów z różnych zakątków Polski jak i też z zagranicy. Ilekroć to spotkałem Słowaków, Czechów, Anglików, Niemców czy Włochów. Co przyciąga turystów na szlak górski? W tym poście chciałbym skupić się na pewnej kwestii. Turysta dla gór, czy góry dla turysty? Odkąd przecieram szlaki górskie zaobserwowałem różne zachowania wśród turystów ale chyba najważniejszym elementem jest podejście do sprawy. Pojęcie turysta dla gór wg moich obserwacji przeważa w rankingu jaki prowadzę w głowie, widać tutaj jak turyści idą  w góry bo dostają urlop i chcą go spędzić z rodziną czy też ze znajomymi. Prosty standardowy przykład: "Kochanie, dostałem urlop na następny tydzień, może pojedziemy w góry? Oczywiście, ja mam teraz trochę czasu wolnego to możemy jechać. Docierają do Zakopanego czy też innego rejonu górskiego. Kwaterę mają zarezerwowaną, rozpakowują się po podróży, idą na miasto coś zjeść. To jutro zwiedzimy Gubałówkę, pójdziemy na Krupówki. Ale urlop mamy przez tydzień to za dwa dni wejdziemy na Giewont." Tak, to jest pierwsza rzecz, która rzuca się na usta turystów. Mianowicie szczyt Giewont, turyści potrafią wyruszyć na szlak górski nie zdając sobie sprawy jaka to jest trasa, jak przygotować się do niej odpowiednio. To nie powinno dziwić człowieka, chęć zobaczenia czegoś co jest położne wyżej. Dopiero później na szlaku wychodzą błędy, brak wcześniejszego przygotowania.


W drodze na Rysy

W dobie internetu można przeczytać przeróżne informacje na temat szlaków górskich gdzie śmiało napisane jest, że możesz iść na Giewont, parę łańcuchów, widoki przepiękne. Tak więc, postawię tutaj pytanie, czy to aby na pewno Turysta jest dla gór? Oczywiście tak jest niestety, dużo ludzi wyrusza na szlak nie przygotowanym i co najważniejsze bez wiedzy. Jeżeli udaje się w rejon Doliny Chochołowskiej gdzie szlak do schroniska jest bardzo wygodny czy też Hali Gąsienicowej gdzie podejście już wymaga trochę wysiłku to i tak odróżnimy turystę, który idzie w góry nie przygotowanym. Spotkałem kiedyś trzech osiłków, oczywiście, załadowane browary w plecaku, śmiało napierają przede mną i słyszę zdanie, idziemy na granaty i tam zabalujemy sobie, przy okazji czekając na zachód słońca... Powaliło mnie totalnie, dopytałem się ile tego piwa mieli bo widziałem po drodze jak przepakowywali plecaki i usłyszałem, po 9 browarów na głowę. Maszerowało ich 3 co daje wynik 27 piw... Zabrakło mi słów... Każdy jest kowalem swojego losu tak więc zwrócenie im uwagi nie pomogło. Rozumiem jak do herbaty odrobinę wiśniówki ale takie balowanie na szczycie? Nie rozumiem tego do tej pory, ja wychodzę z założenia, zejdziesz ze szczytu, śmiało możesz pić. Mam wrażenie, że turysta jest dla gór coraz częściej.


Wpatrzeni we własne odbicie górskie

Oczywiście, każdy z nas inaczej traktuje szlaki górskie, ale jak pogoda nie dopisuje to i tak pójdą w teren górski, nie powiem bo ja w każdą pogodę lubię chodzić. Jednak tak jak miało miejsce ostatnio na Kasprowym Wierchu gdzie trójka śmiałków atakowała szczyt przy wietrze, który dochodził do 115 km/h, wiatr przybierał na sile, a oni na czworakach próbowali wejść na szczyt. Warunki tego dnia od rana nie były korzystne, halny przybierał na sile. Ja wiem, że smak porażki jest gorzki, że chcieli wejść na szczyt choć by nie wiem co, tylko warto pamiętać, że życie mamy jedno. Góry nie wybaczają błędów, tak więc uważam, że góry są dla turysty, a nie turysta dla gór. Nie ubiór zdobi człowieka co jego świadomość poczynanych czynów. Dużo widzi się jak w drewnianych chatach na szlaku zostawione są przeróżne śmieci, pełno podpisów różnych pozostawionych przez... no właśnie czy można nazwać taką osobę turystą? Dla mnie nie. Góry jednak powinny być dla turysty, one przecież dyktują nam warunki i one decydują czy też zejdziemy z nich. Wszystko jest dla ludzi ale góry to są góry, w dolinie nie możesz czuć się bezpiecznie tak więc kończąc ten post chciałem zwrócić uwagę na to aby w razie możliwości przeczytać wstępnie o trasie, o szlaku i o trudnościach jakie mogą nam towarzyszyć. Poradźmy się kogoś, zawsze podpowie w sprawie wyboru trasy. Zdaję sobie sprawę, że i tak jak na naród nasz stawiamy na swoim i robimy na przekór. Nic na to się nie poradzi, oby szczęście dopisywało każdemu na szlaku górskim, bo doświadczenie to nie wszystko. 


Z górskim pozdrowieniem! 

środa, 6 kwietnia 2016

Starorobociański Wierch - 2176 m n.p.m.


Starorobociański czy krokusy? 


Kolejna wyprawa, kolejny dzień na który czekałem od paru dni, w środku tygodnia już byłem myślami w górach. Tak już mam, gdybym mógł nimi na co dzień oddychać... Teraz wybór padł na Tatry Zachodnie, dla mnie ten rejon jest po prostu magiczny. Tutaj widoki oddziałowują na mnie jeszcze bardziej niż Tatry Wysokie, mówię tutaj o scenerii zimowej oczywiście. Ten rejon sobie upodobałem na niedziele, a w ten otóż dzień wypadał Dzień Krokusa, czyli cele były dwa, po pierwsze wybrać się na Polanę Chochołowską i pobyć z tymi krokusami, a następnie udać się w kierunku Starorobociańskiego Wierchu, on był naszym celem.

Na razie na zielonym szlaku pustki 

Pogoda zapowiadała się ładna, ale nie do końca tak było, niebo nie było tak czysto niebieskie, ale najważniejsze, że słońce świeciło i pogoda zapowiadała się dobra do wędrówki. Z Tomaszem już się wcześniej zgadaliśmy co do wyjazdu ale to czasu nie było albo warunki nie korzystne panowały. W końcu w piątek udało się wstępnie dogadać co do wyjazdu, przedstawiłem mu plan wyjazdu i wejścia, odpowiedz była tylko jedna. Tak, jedziemy! Od tej pory podwójnie towarzyszył mi uśmiech na twarzy i tak aż do wyjazdu. W końcu wybija godzina wyjazdu, pakuje do auta plecak, i lecimy w kierunku Krakowa, gdzie następnie odbijamy na obwodnicę i lecimy na Zakopiankę. Docieramy w scenerii nocnej na parking przy Siwej Polanie. Trzeba by kości rozprostować po jeździe co też to czynimy, ale zimno zaczyna nam się robić i w dość szybkim tempie ogarniamy się, zabieramy rzeczy ze sobą i idziemy w kierunku Doliny Chochołowskiej, a konkretniej Polany gdzie idziemy przywitać się z krokusami.

Kaplica Św. Jana Chrzciciela

Powoli zaczyna rozjaśniać się, mijają nas trzy osoby na rowerach, widać, że jadą na krokusy bo statywy przypięte do plecaków i aparaty w pokrowcach. Coraz to cieplej zaczyna robić się, jesteśmy z niewielu o tej porze co maszeruje w kierunku polany. Docieramy do naszego pierwszego punktu docelowego, powoli wkraczamy na polanę, idziemy powoli, wypatrując krokusów, one takie niewinnie zwinięte, nie wiedzą jeszcze ilu adoratorów w postaci turystów będą mieć. Z każdym krokiem wypatrujemy krokusów, nagle to coraz więcej obok siebie i więcej, aż tu nagle coraz bardziej fioletowo. Widok piękny, to co będzie później jak one się rozłożą? Najlepiej to mógł bym wpatrywać się w nie non stop, ale mamy myśl aby udać się do schroniska i troszkę ogrzać ale słońce pojawia się na horyzoncie to też udajemy się w kierunku kaplicy Św. Jana Chrzciciela, tam sobie siadamy i podziwiamy krokusy z małej wysokości.


Dzień Krokusa w Dolinie Chochołowskiej 

Tutaj spożywamy śniadanie, herbata z termosu przy takim plenerze widokowym od razu smakuje bardziej, chociaż była bez cukru. Takie to o to cuda góry potrafią zrobić z herbatą. Obserwujemy powoli zmierzających turystów, którzy właśnie wkraczają na Polanę, my zamiar mamy zbierać się, trochę drogi przed nami, musimy jeszcze cofnąć się bo mamy zamiar iść Doliną Starorobociańską. Mijamy kolejnych turystów, którzy idą podziwiać krokusy, dzisiaj Dzień Krokusa w końcu to nie ma się czumu dziwić. Docieramy do miejsca gdzie trzeba odbić na czarno-żółty szlak.  Za Wyżnią Chochołowską Bramą i dawnym schroniskiem Blaszyńskich (obecnie leśniczówka TPN) odbijajmy w lewo od głównej drogi. Prowadzona tamtędy zrywka drewna widoczna ale podczas tego wypadu, z rana temperatura nie wysoka więc maszerowaliśmy po dość stabilnym terenie, nie zapadając się w błocie. Przychodzi ten moment gdzie trzeba odbić iść już czarnym szlakiem czyli Doliną Starej Roboty nazywaną także Starorobociańską.


W stronę Doliny Starorobociańskiej

Podejście jest ciekawe, kondycyjnie trzeba tam powalczyć troszkę, następnie z każdą chwilą widoki coraz to ciekawsze, człowiek co chwilę dokumentował by ten szlak. Śnieg wcześniej był twardy ale ze wzrostem temperatury zaczyna się już to coraz ciężej. Docieramy w końcu do Siwej Przełęczy - 1840 m n.p.m. Tutaj w tym momencie Tomasz odpuszcza, zbyt ostro dla niego jak na początek przygody zimowej ale i tak jestem pod wrażeniem, że na tą wysokość dotarł w dobrym tempie. Oczywiście chciałem abyśmy razem weszli na szczyt, nie teraz, to następnym razem, góry nie uciekną. Umówiliśmy się, że na parkingu przy aucie spotkamy się. Ja od tej pory rozpocząłem marsz zielonym szlakiem w kierunku Siwego Zwornika - 1965 m n.p.m. Przy podejściu zaczęło mocniej wiać, ja w krótkim rękawku (tak było gorąco), więc w szybkim tempie starałem dotrzeć się do Zwornika aby wyciągnąć bluzę z plecaka, nie chciałem ryzykować ściągania plecaka na pochyłym terenie.

Za mną Starorobociański Wierch

Uczyniłem to jak znalazłem się na Zworniku, i zacząłem podziwiać widoki bo z stąd naprawdę ciekawie zaczęło się dziać. Szybki baton i ruszamy w kierunku podejścia na Starorobociański Wierch. Raki ubrałem już na Siwej Przełęczy ale w tym śniegu to człowiek się zapadał... Ciężkie podejście, nogi moje odczuły to, ale dotarłem na szczyt - Starorobociański Wierch - 2176 m n.p.m. Wiatr na ostatnich metrach od szczytu przybierał na sile, a na szczycie to już zaczęło mocno wiać, długo tam nie siedziałem, nie wiem, może z 10-13 minut, zbyt mocno wiało aby tam sobie na spokojnie usiąść i popodziwiać widoki, które były naprawdę zacne.


Podejście na Siwy Zwornik - 1965 m n.p.m.

 Szybkie zdjęcia, rzucenie okiem w kierunku wszystkich szczytów, które były na horyzoncie, szybka wymiana zdań z ludźmi na szczycie i od razu trzeba było obniżyć trochę wysokość aby uniknąć tego wiatru, ale on nie miał zamiaru ustępować. Chciałem łyk herbaty zaczerpnąć ale zbyt mocno wiało aby można było to zrobić to też kontynuowałem marsz w kierunku Kończystego Wierchu. Po drodze mijałem z 7 osób, które zaczynały podejście na Starorobociański. Dotarłem w końcu na Kończysty wierch - 2002 m n.p.m. Tam także wiało, więc pomyślałem, no niżej już musi ustać i szybkie zdjęcie na szczycie, i lecimy dalej w kierunku kolejnego wierzchołka. Nadal wiatr szaleje, mnie zaczyna to już powoli męczyć, ale w końcu, na szczycie ustąpił wiatr, Trzydniowiański Wierch - 1758 m n.p.m.


Widok ze szczytu w kierunku Tatr Wysokich

Od wysokości 2176 m n.p.m. aż do 1758 m n.p.m. wiatr nie ustępował więc w końcu mogę napić się herbaty i jakieś foto zrobić. Na tym szczycie spędziłem z 30 minut, zero wiatru, cieplutko, bajka. Od Kończystego z czerwonego na zielony zrobił się szlak. Nie wiedziałem jaką drogę powrotną wybrać ale zdecydowałem się pójść czerwonym w kierunku Polany Trzydniówki. Już na początku raki ściągnąłem bo bez sensu paradować po kamieniach w nich jak śniegu nie ma. I do połowy dobrze mi się schodziło, no właśnie, do połowy bo kolejne momenty to już nie zaliczył bym do udanych. Lód w lesie leżał , śnieg mokry, zapadałem się w nim, raz śnieg mnie pokonał, drugi raz to już lód, który był pod śniegiem i mnie powalił, całe szczęście lekki zjazd, tylko potłuczenia pozostały mi po tym zjeździe.

Przed nami Kończysty Wierch - 2002 m n.p.m.

Trzeci raz to o mało co w błocie nie pływałem już przy zejściu fajnym żlebem, stanąłem na kamieniu, a że ruchomy to taką akrobację wykonałem, co prawda uratowałem się ale to dzięki kijkom i równowadze jaką udało mi się złapać. Czwarty raz też mógł skończyć się podobnie ale tym razem z udziałem drzewa, które było powalone i trzeba było je przejść. Na cztery próby, dwie gleby, nie jest zle. W każdym bądź razie, pomyślałem sobie, najgorsze za mną, teraz na zielony szlak tylko i prosto do parkingu, no właśnie nie tak prosto. Ciężko było mi się włączyć do ruchu turystycznego, przecież to Dzień Krokusa, ale to co zobaczyłem, to przerosło moje oczekiwania zdecydowanie. Bardzo dużo turystów, no może nie każdego można nazwać turystą, a to dlatego ponieważ jak wracałem w stronę parkingu byłem za jedną parą, gdzie kobieta o blond włosach wręcz oznajmiła swojemu mężczyźnie, że ostatni raz idzie w takim błocie, ponieważ ubrudziła swoje spodnie, które kosztowały 200 zł, także oznajmiła, że  życzy sobie aby w tej chwili podjechał wóz z koniem i ją zabrał, tak powiedziała, wyminąłem tą parę, gdyby to było dziecko, to ja jeszcze zrozumie to, ale bez przesady, mężczyzna i kobieta w wieku ok 30 lat.


Trzydniowiański Wierch - 1758 m n.p.m. (ten z prawej strony)

Czułem się jak w puszcze zamknięty, dobrze, że co jakiś czas można było wyprzedzić bo to robiło się powoli męczące. Tylu tematów na raz co usłyszałem w drodze powrotnej to nawet nie potrafię zliczyć. Także nie będę wymieniał, bo to bez sensu. Dotarłem na parking, tam usłyszałem jakie kolejki były, tak poza tym na Siwej Polanie to ludzi bardzo dużo, to jedni piwo i kiełbaskę spożywali, to też inni stali w kolejce za oscypkami, a dzieci z rodzicami w kolejce za lodami. Dzień Krokusa wśród turystów dopisał ale to nie moje klimaty, za duży tłok. Podsumowując kolejną wyprawę, upadki, potknięcia ale warunki pogodowe dopisały i to najważniejsze. Góry łatwo mnie  nie chciały wypuścić ale wszystko co dobre szybko się kończy. Do następnej wyprawy!

Z górskim pozdrowieniem!