Starorobociański czy krokusy?
Kolejna wyprawa, kolejny dzień na który czekałem od paru dni, w środku tygodnia już byłem myślami w górach. Tak już mam, gdybym mógł nimi na co dzień oddychać... Teraz wybór padł na Tatry Zachodnie, dla mnie ten rejon jest po prostu magiczny. Tutaj widoki oddziałowują na mnie jeszcze bardziej niż Tatry Wysokie, mówię tutaj o scenerii zimowej oczywiście. Ten rejon sobie upodobałem na niedziele, a w ten otóż dzień wypadał Dzień Krokusa, czyli cele były dwa, po pierwsze wybrać się na Polanę Chochołowską i pobyć z tymi krokusami, a następnie udać się w kierunku Starorobociańskiego Wierchu, on był naszym celem.
|
Na razie na zielonym szlaku pustki |
Pogoda zapowiadała się ładna, ale nie do końca tak było, niebo nie było tak czysto niebieskie, ale najważniejsze, że słońce świeciło i pogoda zapowiadała się dobra do wędrówki. Z Tomaszem już się wcześniej zgadaliśmy co do wyjazdu ale to czasu nie było albo warunki nie korzystne panowały. W końcu w piątek udało się wstępnie dogadać co do wyjazdu, przedstawiłem mu plan wyjazdu i wejścia, odpowiedz była tylko jedna. Tak, jedziemy! Od tej pory podwójnie towarzyszył mi uśmiech na twarzy i tak aż do wyjazdu. W końcu wybija godzina wyjazdu, pakuje do auta plecak, i lecimy w kierunku Krakowa, gdzie następnie odbijamy na obwodnicę i lecimy na Zakopiankę. Docieramy w scenerii nocnej na parking przy Siwej Polanie. Trzeba by kości rozprostować po jeździe co też to czynimy, ale zimno zaczyna nam się robić i w dość szybkim tempie ogarniamy się, zabieramy rzeczy ze sobą i idziemy w kierunku Doliny Chochołowskiej, a konkretniej Polany gdzie idziemy przywitać się z krokusami.
|
Kaplica Św. Jana Chrzciciela |
Powoli zaczyna rozjaśniać się, mijają nas trzy osoby na rowerach, widać, że jadą na krokusy bo statywy przypięte do plecaków i aparaty w pokrowcach. Coraz to cieplej zaczyna robić się, jesteśmy z niewielu o tej porze co maszeruje w kierunku polany. Docieramy do naszego pierwszego punktu docelowego, powoli wkraczamy na polanę, idziemy powoli, wypatrując krokusów, one takie niewinnie zwinięte, nie wiedzą jeszcze ilu adoratorów w postaci turystów będą mieć. Z każdym krokiem wypatrujemy krokusów, nagle to coraz więcej obok siebie i więcej, aż tu nagle coraz bardziej fioletowo. Widok piękny, to co będzie później jak one się rozłożą? Najlepiej to mógł bym wpatrywać się w nie non stop, ale mamy myśl aby udać się do schroniska i troszkę ogrzać ale słońce pojawia się na horyzoncie to też udajemy się w kierunku kaplicy Św. Jana Chrzciciela, tam sobie siadamy i podziwiamy krokusy z małej wysokości.
|
Dzień Krokusa w Dolinie Chochołowskiej |
Tutaj spożywamy śniadanie, herbata z termosu przy takim plenerze widokowym od razu smakuje bardziej, chociaż była bez cukru. Takie to o to cuda góry potrafią zrobić z herbatą. Obserwujemy powoli zmierzających turystów, którzy właśnie wkraczają na Polanę, my zamiar mamy zbierać się, trochę drogi przed nami, musimy jeszcze cofnąć się bo mamy zamiar iść Doliną Starorobociańską. Mijamy kolejnych turystów, którzy idą podziwiać krokusy, dzisiaj Dzień Krokusa w końcu to nie ma się czumu dziwić. Docieramy do miejsca gdzie trzeba odbić na czarno-żółty szlak. Za Wyżnią Chochołowską Bramą i dawnym schroniskiem Blaszyńskich (obecnie leśniczówka TPN) odbijajmy w lewo od głównej drogi. Prowadzona tamtędy zrywka drewna widoczna ale podczas tego wypadu, z rana temperatura nie wysoka więc maszerowaliśmy po dość stabilnym terenie, nie zapadając się w błocie. Przychodzi ten moment gdzie trzeba odbić iść już czarnym szlakiem czyli Doliną Starej Roboty nazywaną także Starorobociańską.
|
W stronę Doliny Starorobociańskiej |
Podejście jest ciekawe, kondycyjnie trzeba tam powalczyć troszkę, następnie z każdą chwilą widoki coraz to ciekawsze, człowiek co chwilę dokumentował by ten szlak. Śnieg wcześniej był twardy ale ze wzrostem temperatury zaczyna się już to coraz ciężej. Docieramy w końcu do Siwej Przełęczy - 1840 m n.p.m. Tutaj w tym momencie Tomasz odpuszcza, zbyt ostro dla niego jak na początek przygody zimowej ale i tak jestem pod wrażeniem, że na tą wysokość dotarł w dobrym tempie. Oczywiście chciałem abyśmy razem weszli na szczyt, nie teraz, to następnym razem, góry nie uciekną. Umówiliśmy się, że na parkingu przy aucie spotkamy się. Ja od tej pory rozpocząłem marsz zielonym szlakiem w kierunku Siwego Zwornika - 1965 m n.p.m. Przy podejściu zaczęło mocniej wiać, ja w krótkim rękawku (tak było gorąco), więc w szybkim tempie starałem dotrzeć się do Zwornika aby wyciągnąć bluzę z plecaka, nie chciałem ryzykować ściągania plecaka na pochyłym terenie.
|
Za mną Starorobociański Wierch |
Uczyniłem to jak znalazłem się na Zworniku, i zacząłem podziwiać widoki bo z stąd naprawdę ciekawie zaczęło się dziać. Szybki baton i ruszamy w kierunku podejścia na Starorobociański Wierch. Raki ubrałem już na Siwej Przełęczy ale w tym śniegu to człowiek się zapadał... Ciężkie podejście, nogi moje odczuły to, ale dotarłem na szczyt - Starorobociański Wierch - 2176 m n.p.m. Wiatr na ostatnich metrach od szczytu przybierał na sile, a na szczycie to już zaczęło mocno wiać, długo tam nie siedziałem, nie wiem, może z 10-13 minut, zbyt mocno wiało aby tam sobie na spokojnie usiąść i popodziwiać widoki, które były naprawdę zacne.
|
Podejście na Siwy Zwornik - 1965 m n.p.m. |
Szybkie zdjęcia, rzucenie okiem w kierunku wszystkich szczytów, które były na horyzoncie, szybka wymiana zdań z ludźmi na szczycie i od razu trzeba było obniżyć trochę wysokość aby uniknąć tego wiatru, ale on nie miał zamiaru ustępować. Chciałem łyk herbaty zaczerpnąć ale zbyt mocno wiało aby można było to zrobić to też kontynuowałem marsz w kierunku Kończystego Wierchu. Po drodze mijałem z 7 osób, które zaczynały podejście na Starorobociański. Dotarłem w końcu na Kończysty wierch - 2002 m n.p.m. Tam także wiało, więc pomyślałem, no niżej już musi ustać i szybkie zdjęcie na szczycie, i lecimy dalej w kierunku kolejnego wierzchołka. Nadal wiatr szaleje, mnie zaczyna to już powoli męczyć, ale w końcu, na szczycie ustąpił wiatr, Trzydniowiański Wierch - 1758 m n.p.m.
|
Widok ze szczytu w kierunku Tatr Wysokich |
Od wysokości 2176 m n.p.m. aż do 1758 m n.p.m. wiatr nie ustępował więc w końcu mogę napić się herbaty i jakieś foto zrobić. Na tym szczycie spędziłem z 30 minut, zero wiatru, cieplutko, bajka. Od Kończystego z czerwonego na zielony zrobił się szlak. Nie wiedziałem jaką drogę powrotną wybrać ale zdecydowałem się pójść czerwonym w kierunku Polany Trzydniówki. Już na początku raki ściągnąłem bo bez sensu paradować po kamieniach w nich jak śniegu nie ma. I do połowy dobrze mi się schodziło, no właśnie, do połowy bo kolejne momenty to już nie zaliczył bym do udanych. Lód w lesie leżał , śnieg mokry, zapadałem się w nim, raz śnieg mnie pokonał, drugi raz to już lód, który był pod śniegiem i mnie powalił, całe szczęście lekki zjazd, tylko potłuczenia pozostały mi po tym zjeździe.
|
Przed nami Kończysty Wierch - 2002 m n.p.m. |
Trzeci raz to o mało co w błocie nie pływałem już przy zejściu fajnym żlebem, stanąłem na kamieniu, a że ruchomy to taką akrobację wykonałem, co prawda uratowałem się ale to dzięki kijkom i równowadze jaką udało mi się złapać. Czwarty raz też mógł skończyć się podobnie ale tym razem z udziałem drzewa, które było powalone i trzeba było je przejść. Na cztery próby, dwie gleby, nie jest zle. W każdym bądź razie, pomyślałem sobie, najgorsze za mną, teraz na zielony szlak tylko i prosto do parkingu, no właśnie nie tak prosto. Ciężko było mi się włączyć do ruchu turystycznego, przecież to Dzień Krokusa, ale to co zobaczyłem, to przerosło moje oczekiwania zdecydowanie. Bardzo dużo turystów, no może nie każdego można nazwać turystą, a to dlatego ponieważ jak wracałem w stronę parkingu byłem za jedną parą, gdzie kobieta o blond włosach wręcz oznajmiła swojemu mężczyźnie, że ostatni raz idzie w takim błocie, ponieważ ubrudziła swoje spodnie, które kosztowały 200 zł, także oznajmiła, że życzy sobie aby w tej chwili podjechał wóz z koniem i ją zabrał, tak powiedziała, wyminąłem tą parę, gdyby to było dziecko, to ja jeszcze zrozumie to, ale bez przesady, mężczyzna i kobieta w wieku ok 30 lat.
|
Trzydniowiański Wierch - 1758 m n.p.m. (ten z prawej strony) |
Czułem się jak w puszcze zamknięty, dobrze, że co jakiś czas można było wyprzedzić bo to robiło się powoli męczące. Tylu tematów na raz co usłyszałem w drodze powrotnej to nawet nie potrafię zliczyć. Także nie będę wymieniał, bo to bez sensu. Dotarłem na parking, tam usłyszałem jakie kolejki były, tak poza tym na Siwej Polanie to ludzi bardzo dużo, to jedni piwo i kiełbaskę spożywali, to też inni stali w kolejce za oscypkami, a dzieci z rodzicami w kolejce za lodami. Dzień Krokusa wśród turystów dopisał ale to nie moje klimaty, za duży tłok. Podsumowując kolejną wyprawę, upadki, potknięcia ale warunki pogodowe dopisały i to najważniejsze. Góry łatwo mnie nie chciały wypuścić ale wszystko co dobre szybko się kończy. Do następnej wyprawy!
Z górskim pozdrowieniem!